Jeszcze niedawno, by móc cieszyć się w pełni swobodą jaką daje posiadanie własnego samochodu osobowego trzeba było zasobnego portfela, bo przecież wody do baku nie nalejemy. Dzisiaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Zamiast benzyny czy ropy coraz częściej wystarczy… gniazdko elektryczne. Także po polskich drogach jeżdżą już samochody w pełni elektryczne, a jeszcze więcej pojazdów hybrydowych. Czy przesiadka na takie auto ma sens?
Niemal wszystko jest tak samo. Przekręcasz kluczyk, dodajesz gazu i ruszasz z miejsca. Podczas gdy silnik spalinowy daje już o sobie znać – słychać charakterystyczny warkot – tutaj całkowita cisza. Zupełnie jakbyś w ogóle się nie poruszał. Dziwne uczucie, niektórzy dostają nawet gęsiej skórki! Samochód elektryczny mknie po drodze bezszelestnie. Nie da się ukryć, że komfort jazdy takim pojazdem jest nieporównywalnie większy niż nawet najlepiej wyciszoną limuzyną. Pasażerowie mogą spokojnie spać, a my słuchać muzyki klasycznej. Wszystko to sprawia, że czujemy się jak przeniesieni w przyszłość. To jednak nie fikcja, a teraźniejszość.
Elektryczne emocje
Samochody na prąd to przede wszystkim auta miejskie. Trudno oczekiwać, by były pojazdami odpowiednimi do dalekich wojaży, ze względu na ograniczający ich możliwości akumulator. Producenci prześcigają się w zapewnieniach o coraz lepszych ogniwach elektrycznych, ale na ten moment praw fizyki nie da się oszukać. Na jednym ładowaniu samochód elektryczny nie przejedzie więcej niż 150 km, a to też zależy od jego prędkości, obciążenia, itp.
To właśnie wydajność akumulatora zainstalowanego w samochodzie elektrycznym determinuje jego realną rynkową wartość. Dlatego często są one kupowane jako drugie auto. Szacuje się, że do 2020 roku na świecie będzie krążyć już pół miliona elektrycznych pojazdów. Trudno prognozy tej nie uznawać za optymistyczną, zwłaszcza, że tylko w nielicznych krajach do zakupu samochodu elektrycznego dostaje się rządową dopłatę. Ponieważ to akumulator jest wąskim gardłem każdego samochodu elektrycznego, producenci stale pracują nad lepszymi i tańszymi ogniwami. Najprężniej na tym polu zdaje się działać Daimler, który w 2008 założył z filią Evonik firmę LiTech, a chwilę potem związał się z chińskim oddziałem Build Your Dreams.
- Zobacz również | Czy jesteśmy skazani na projekt Tango?
Podobnie jak w wielu innych sprzętach, w samochodach elektrycznych najlepiej spisują się akumulatory litowo-jonowe. Nie występuje w nich tzw. efekt pamięci, więc po całkowitym zużyciu można je poddać recyklingowi i używać na nowo. W zależności od wielkości pojazdu zapewniają one od 120 do 160 km zasięgu. Statystycznie to zdecydowanie więcej niż dziennie pokonuje ponad 80 proc. kierowców. To właśnie dla takich osób doskonałą alternatywą ma być samochód elektryczny. Głównym minusem akumulatorów litowo-jonowych są ich wysokie ceny. Średnio kosztują one ok. 15 tys. euro (800 euro za kWh pojemności), co determinuje też cenę samego pojazdu. Producenci spodziewają się, że przy coraz większych zamówieniach i bardziej zaawansowanych technologiach, ich ceny zaczną wyraźnie spadać. Szefowie Mercedesa i VW zgodnie przyznają, że wartością graniczną, która pozwoli wyprowadzić samochód elektryczny na rynek masowy jest 200 euro za kWh. Oznacza to, że przy czterokrotnie niższej cenie akumulatora, pojazd elektryczny będzie tańszy o jakieś 50 tys. zł.
Elektryzująca przyszłość
Akumulatory litowo-jonowe nie do końca sprawdzają się w samochodach elektrycznych. Mają małą pojemność na kilogram wagi, czas ich ładowania jest za długi, a ponadto są wrażliwe na wahania temperatur. Nic dziwnego, że producenci samochodów większe nadzieje wiążą z akumulatorami litowo-metalowo-polimerowymi (LMP), które potrzebują tylko 1/10 niezbędnej przez standardowe ogniwa ilości litu. Dobrą alternatywą mogą być także akumulatory litowo-siarkowe, które na rynek mają trafić w 2020 r. Dzięki nim, silniki elektryczne będzie można wprowadzić do większych samochodów, bo zgodnie z obliczeniami pozwolą one na uzyskanie zasięgu do 300 km.
Największy przełom może nastąpić za około dekadę. Wtedy seryjnie mają być montowane ogniwa litowo-powietrzne, w których anodą jest metaliczny lit, zaś katodę zastępuje tlen z otaczającego powietrza. Dzięki temu ogniwo jest niewielkie, lekkie, a jednocześnie wydajne. W takim ogniwie, para wodna z powietrza może doprowadzić do wybuchu. Akumulatory litowo-powietrzne muszą być dodatkowo wyposażone w membranę ochronną, która zatrzyma wodę i przepuści tlen. Gdy inżynierom uda się takową uzyskać, stworzą akumulatory, które pozwolą na przejechanie na jednym ładowaniu nawet 500 km, czyli mniej więcej tyle, ile jest w stanie przebyć średniej klasy kompakt na pełnym baku.
Najbardziej zaawansowanym technologicznie graczem na rynku motoryzacyjnym jest BMW. Ich modele i3 i i8 to samochody od podstaw stworzone z myślą o zasilaniu elektrycznym. Zastosowano w nich rozwiązania, których nie znajdziemy u konkurencji, z procesorami Intel na czele. Pojazdy te mają nie wpływać negatywnie na środowisko naturalne – w eksploatacji: nie emitując spalin, a na etapie produkcji: będąc składane z wykorzystaniem wyłącznie energii wodnej.
- Zobacz również | Nie uciekniesz przed technologiczną rewolucją. Nie masz dokąd
Do samochodów elektrycznych nic nie przekona osób, które boją się, że na totalnym pustkowiu nagle zabraknie im prądu, bez możliwości sprowadzenia pomocy. Niektórzy producenci znaleźli proste rozwiązanie tego lęku, montując tzw. rozszerzacz zasięgu (Range Extender), czyli mały silnik spalinowy aktywowany tylko wtedy, gdy akumulator słabnie. Napędza on specjalny generator, który doładowuje akumulatory, a dalsza jazda jest możliwa. Takie rozwiązanie nie jest szkodliwe dla środowiska i daje poczucie, że cały czas przemieszczamy się samochodem elektrycznym.
Polska bez prądu
Na świecie segment samochodów elektrycznych powoli się rozrasta. W Polsce stagnacja, mimo iż wybór całkiem spory. Warto wspomnieć Nissana Leaf, Teslę Model S, Citroena C-Zero, Peugeota iOn, Renaulta Zoe, smart fortwo electric drive czy BMW i3. Wszystkie z wymienionych to samochody miejskie (może poza Teslą), które idealnie nadają się na codzienne zakupy, dotarcie i zaparkowanie w zatłoczonym miejscu czy krótki wypad na tereny podmiejskie.
Mimo rosnącego deklarowanego zainteresowania samochodami elektrycznymi w naszym kraju, ich sprzedaż utrzymuje się na stałym, ale niezbyt wysokim poziomie. Odkąd pojazdy te pojawiły się na polskich drogach w 2011 r. do końca 2013 r. zarejestrowano łącznie 102 modele elektryczne. W 2011 r. były to 34 samochody, w 2012 r. 36 modeli, a w 2013 r. 32 pojazdy. Po polskich drogach jeździ najwięcej Mitsubishi i-MiEV (modele zarejestrowane w 2011 r., potem Japończycy wycofali się z rynku) oraz Nissanów Leaf (w 2013 r. zarejestrowano aż 15 nich). Można spodziewać się, że rok 2014 zakończy się także z wynikiem ponad 30 sztuk. Nie jest to zbyt imponujący wynik, zwłaszcza, że samochody elektryczne dają więcej możliwości niż te o napędzie spalinowym. Ich cena wciąż jest jednak horrendalnie wysoka, co skutecznie odstrasza potencjalnych nabywców. Wystarczy wspomnieć, że za najtańszy model BMW i3 zapłacimy ponad 140 tys. zł, a Nissan Leaf jest jedynie 20 tys. zł tańszy. Porównując do samochodów spalinowych, za takie pieniądze można mieć już całkiem niezłe Audi…
W niektórych krajach państwo dopłaca osobom dokonującym zakupu samochodu elektrycznego. Na pewno, gdyby było tak też w Polsce, liczba sprzedawanych „elektryków” byłaby wyższa. Ale dla porównania – w Niemczech, w których także nie ma dopłat do zakupu aut elektrycznych zarejestrowano w samym tylko 2013 r. aż 6051 samochodów – to 2 razy więcej niż w 2012 r. W kolejnych latach tendencja będzie wzrostowa. Ktoś powie – nie ma co porównywać Polski i Niemiec, bo to przede wszystkim kraje z różną liczbą ludności. Zgadza się, ale stosunek 6051:32 i tak oddaje przepaść, jaka panuje między nami.
O czym warto wiedzieć?
Nie ulega wątpliwości, że samochody elektryczne to przyszłość. W czasach, gdy nasze środowisko naturalne jest w opłakanym stanie, trzeba robić wszystko, by przynajmniej próbować je ratować. Mimo iż każdy z dostępnych modeli pojazdów elektrycznych jest zauważalnie droższy od samochodu spalinowego podobnej klasy, taka inwestycja prędzej czy później się zwróci. A ile dokładnie będzie nas kosztować naładowanie ogniwa samochodu do pełna? Zakładając, że cena 1 kWh to ok. 50 groszy, a chłonność akumulatora wynosi 15 kWh, samochód „zatankujemy” do pełna za ok. 7,5 zł. To z kolei pozwoli na przejechanie wspomnianych już ok. 150 km.
Tu warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz – samochody elektryczne nie są dla osób, które codziennie podróżują między daleko oddalonymi od siebie miastami. Sytuacja, w której musimy zatrzymać się w przydrożnym motelu tylko po to, by naładować samochód jest mało komfortowa. Auto elektryczne będzie idealne dla osoby, która jednorazowo nie przekroczy dystansu ok. 100 km. Nawet z maksymalną prędkością i przy włączonej klimatyzacji, każdy pojazd elektryczny bez problemu pokona taki dystans.
Do oszczędności uzyskanych w porównaniu z samochodami spalinowymi można doliczyć sobie także koszty przeglądów serwisowych. W elektrycznym aucie nie wymieniamy oleju, świec, paska rozrządu czy zdezelowanej rury wydechowej. Sprawnie działające silniki elektryczne praktycznie nie potrzebują przeglądów. Posiadanie samochodu elektrycznego nie odciąży nas od wymiany opon, odgrzybiania klimatyzacji czy wizyt na myjni, ale są to koszty, które bez problemu można nazwać mianem niewielkich.
Jeżeli zatem jeszcze nie zdecydowaliście w jaki miejski samochód zainwestować ok. 100 tys. zł, to najwyższy czas uśmiechnąć się do gniazdka elektrycznego!
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
ja się zastanawiam nad zakupem priusa w wersji plug in. To dla mnie absolutna rewelacja!
Ani słowa o spadku pojemnosci przez niską temperature. Załuzmy jade rano do pracy w zime -20, po pracy wychodze i zamiast 80% mam 2? moze 3? A co w zime gdy nie mamy ogrzewanego garazu?
volvo C30 testowane w -20 stopniach w szwecji – ma system ogrzewania ogniw i kabiny – nagrzewnicą na bioetanol ( zbiornik 15 l )
Przy liczeniu oszczędności brakuje jednego, ale najważniejszego punktu.
W tych samochodach baterie wytrzymują około 5-6lat.
Wymiana kosztuje około 60tyś zł.
Licząc zawyżony przebieg 100km dziennie, przez 240 dni roboczych w roku daje nam około 40zł za 100km w koszcie baterii.
Dodać zaokrąglone 5zł, który wyliczył autor artykułu, daje 45zł za 100km.
Dowolne małe autko typu VW Polo pali około 5l/100km * 5.50zł za litr daje 27,5zł za 100km
I takie Polo jest tańsze spokojnie o te 60tyś, które musimy zapłacić więcej za elektryczny samochód.
Elektryczne auta są wybitnie nie opłacalne.
Wymiany baterii nie ma co liczyć bo przecież nikt nie będzie jeździł takim autem dłużej niż 5-6 lat.
Fajny artykuł, jak na tak lekki portal autor przedstawił i tak sporo wad i zalet tego rozwiązania. Większość artykułów docierających do ludu jest tak ze 10 poziomów niżej.
Autor mógłby rozszerzyć jeszcze wątek problemów z temperaturą, w Polsce to w końcu podstawa, a podgrzewanie aku przed startem będzie dodawać kolejne koszty do i tak już drogiego samochodu i/lub zżerać czas użytkownika. No i kluczowa sprawa, jazda na elektryku jest tania bo prąd jest tani. Teraz przestawmy dwucyfrowy odsetek samochodów na prąd. Będzie trzeba zbudować od zera sieć punktów ładowania (koszty stacje jużniebenzynowe wrzucą w cenę ładowania). Nasza sieć energetyczna już teraz wymaga miliardowych inwestycji aby sprostać obecnemu zużyciu prądu (linie przesyłowe do wymiany) przez co ten w najbliższych latach ma iść w górę, to samo dotyczy starzejących się elektrowni które ten soczek produkują. Teraz obciążmy produkcje i przesył dodatkowo koniecznością zasilania setek tysięcy samochodów i będzie trzeba jeszcze więcej miliardów ( wiecie kto zapłaci). No i na koniec dwie wisienki w torcie. Ile złotych z litra benzyny to podatki? I to ważne ZŁOTYCH a nie procent! Jak przejdziemy na elektryki chyba się nie łudzicie że rząd da sobie radę bez tych pieniędzy? Do wszystkich powyższych podwyżek dojdzie konieczność wyrównania wpływów do budżetu, jeżeli teraz wpływa X miliardów złotych z handlu paliwem to prąd zostanie opodatkowany tak aby tyle samo złotych dostali z samochodów elektrycznych. Hajs musi się zgadzać! Druga „wisienka” to traktowanie użytkownika przez koncerny. Ktoś już wyżej wspominał o wspaniałej propozycji Renault z wynajmowaniem baterii za „jedyne” 300pln. A teraz spójrzcie na wasze laptopy, smartphone’y etc. Pisze że ile cykli ładowania wytrzymują? A po ilu miesiącach już zauważyliście spadek czasu pracy na baterii? No i ile miesięcy gwarancji dostaliście na urządzenie a ile na baterie? A bateria w elektryku to jeden z większych kosztów samochodu. Tutaj też zostaniemy ostrzyżeni, będzie sytuacja jak z kartridżami w drukarkach.
150 km na 15 kWh – można jakieś źródło?
Np tesla podaje zasięg w warunkach idealnych około 400 km przy akumulatorze 85kWh. Zwykle koszta to około 30kWh na 100km. Dodajmy do tego sprawność ładowania na poziomie 80% (też nieźle) i końcowa cena już nie będzie atrakcyjna. A jak jeszcze dodamy koszt baterii, której żywotność to max 8 lat, to na dzień dzisiejszy się w ogóle nie opłaca.
Poza tym, energia elektryczna jest też jakoś produkowana. W Polsce pochodzi z elektrowni węglowych, więc ekologiczność można pominąć …
Taki np. Renaul Zoe sprzedaje samochód, ale wynajmuje baterię, za >300 zł / mies. Czyli zakup auta elektrycznego, do jazdy na małych dystansach, nigdy się nie zwróci. A takich, co wydadzą 2x więcej, tylko po to, żeby ich wnuki nie musiały chodzić w maskach p-gaz, jest niewielu.
No właśnie: odnośnie „nikt nie jest doskonały” – oczywiście „jeżeli” miało być wielką literą: „Jeżeli…”
Szkoda, że brak możliwości edytowania swoich postów.
Chyba „odnośnie do”.
Złośliwość wydaje mi się nieuzasadniona. jeżeli ktoś zwraca uwagę, to można w dobrej wierze przyjąć, że może ma rację i przejrzeć tekst raz jeszcze. Ani @eS, ani ja nie wspominaliśmy o przestępstwie.
Nikt nie jest doskonały – ani czytelnik, ani autor.
A wracając do merytorycznej treści, ciekawego skądinąd, artykułu – zabrakło mi porównania kosztów eksploatacji pojazdów elektrycznych w stosunku do benzynowych w dłuższym okresie.
Po jakim czasie zwróci się różnica w cenie zakupu porównywalnych samochodów? O ile w ogóle się zwróci.
To właśnie tu jesteś złośliwy młotku. a ja tu tylko hejce. normalny człowiek ma gdzieś jak to było napisane, takie błędy to nie błędy, tylko Ty musiałeś się przypierdolić żeby fapac przed monitorem
Myślę, że oprócz bycia hejterem dodatkowo jesteś kretynem.
„…więc po całkowitemu zużyciu …” a może jednak po całkowiTYM zużyciu
„…większe nadzieje pokładają z akumulatorami litowo-metalowo-polimerowymi…” – nadzieje pokłada się W, a Z się wiąże.
Dalej mi się nie chce szukać, ale @eS miał rację.
P.S. Podpierając się autorytetem Red. Naczelnego autor wystawił mu kiepską cenzurkę.
Więcej pokory panowie.
Dzięki za zwrócenie uwagi, poprawione. Zapomniałem, że piszę dla Czytelników Doskonałych i popełnianie jakichkolwiek błędów jest tu przestępstwem.
Na polu golfowym na pewno warto.
A dokładniej o jakie błędy chodzi? Artykuł został przeczytany po napisaniu nie tylko przez autora, ale i Redaktora Naczelnego. Błędów, o których wspominasz nie doświadczyłem.
Mi zabrakło spadku wartości który stanowi sporą część kosztu eksploatacji samochodu.
Proponuję, aby po napisaniu artykułu autor go przeczytał, przeczytałem 1/3 treści i zaciąłem się na dwóch błędach (nie ortograficznych). Brak szacunku dla czytelnika….
ile czasu się ładuje takie coś ? chce taką ładowarkę do smartfona!