Współcześnie komunizm nie kojarzy się z niczym dobrym i z pewnością nie chcielibyśmy, by ponure dni PRL-u powróciły. Jedno trzeba natomiast Sowietom przyznać – potrafili zrobić coś z niczego, zawstydzając przy tym nawet samego MacGyvera. Poniżej znajdziecie kilka przykładów na niezwykłość radzieckiej myśli technicznej.
Wyrób czekoladopodobny
Kto by pomyślał, że to właśnie w Związku Radzieckim powstanie produkt żywnościowy, który na sklepowych półka zdoła zadomowić się na tak długi czas? Wyroby czekoladopodobne można przecież kupić do dzisiaj. Ten podejrzany twór to podstawowy element tanich słodyczy i, niestety, w tym przypadku cena jest odzwierciedleniem jakości. „Czekoladopodobny” to prawdopodobnie najmniej trafiona nazwa w historii, bowiem z czekoladą nie ma to absolutnie nic wspólnego. W najlepszym razie jest pozbawione smaku, w najgorszym… lepiej nie mówić.
Czarny dzień technologii żywienia, w którym najgorsze słodycze w historii ludzkości trafiły do sklepów miał miejsce gdzieś na początku lat 80′. Do produkcji wykorzystywano sprowadzane z dalekich krain tłuszcze roślinne. Jednak gdy tych nie było pod ręką, radzieccy czarodzieje potrafili upichcić parodię czekolady nawet z oleju rzepakowego – tego samego, z którego robi się także biopaliwo. Możecie sobie wyobrazić jak to smakowało, ale dla własnego dobra lepiej nie próbujcie. Z wyczytanych w Internecie opinii warto przytoczyć słowa o tym, że wyrób czekoladopodobny od czekolady różni się tym, czym karton od telewizora w kartonie. Ale przynajmniej w PRL-u te pierwsze były dostępne bez kartek. A drugie prawie wcale.
Rubin
To sprzęt, który w Polsce ciągle pozostaje jednym z symboli ery zakończonej ponad 20 lat temu. Na pozór nie różni się wcale od innych telewizorów, ale to prawdziwa legenda. Cudo sowieckiej myśli technicznej w swoim pierwszym wcieleniu pojawiło się w 1956 roku. W Polsce Ludowej nad produkcją Rubina pieczę sprawowały dziś już nieistniejące Warszawskie Zakłady Telewizyjne. Największą sławę zasłużenie zdobył model 714p. Ta pięciokanałowa bestia z dwoma głośnikami potrzebowała ręki silnej, bo ważyła chyba z tonę, ale przede wszystkim wprawionej w majsterkowaniu.
Bo Rubin pozostawiony bez opieki nie mógł liczyć na długi żywot, chyba, że w roli grzejnika. 714p zasłynął bowiem w głównej mierze nadzwyczajnymi zdolnościami do samozapłonu. Bezpieczniki padały w nim jak muchy i wystarczyła chwila nieuwagi by odbiornik przejął na siebie funkcję piecyka. Żywotność kineskopu też była w najlepszym razie słaba. Właściwie w Rubinie w każdej chwili mogło paść wszystko, dzięki czemu radziecki telewizor dostarczał niezliczonych rozrywek domowym złotym rączkom i strażakom.
Trabant
Charakterystyczne autko nie powstało w sercu Związku Radzieckiego, lecz na rubieżach bloku wschodniego. Trabanta produkowała fabryka VEB Sachsenring Automobilwerke z miasta Zwickau w niemieckiej Narodowej Republice Demokratycznej. Pierwsze modele zjechały z taśmy produkcyjnej w 1957 roku. To był ten piękny okres w dziejach motoryzacji, kiedy na zgniłym zachodzie debiutowały takie cuda jak Ford Thunderbird, Chrysler 300C, czy przede wszystkim pierwsza generacja Chevroleta Corvette.
Popularny Trabi był warty mniej więcej tyle, co klamki w wymienionych modelach, ale żaden z nich nie mógł się pochwalić karoserią z duroplastu – specyficznego, sztywnego tworzywa sztucznego uzyskiwanego dzięki recyklingowi. Lekka i odporna na rdzę, aczkolwiek krucha konstrukcja zapewniła Trabantowi opinię „samochodu z kartonu”. W gruncie rzeczy, jeśli się przyjrzeć, to takie skojarzenia nie wydają się aż takie nierozsądne. Duroplastowa karoseria kryła w sobie prawdziwego potwora – dwusuwowy silnik o o mocy 18 koni mechanicznych. Samochód był produkowany w Zwickau przez kilkadziesiąt kolejnych lat, aż do 1991 roku. Ostatni model miał już na pokładzie prawie 40 KM. Chodzą plotki, że przy 60 kilometrach na godzinę z podwozia wysuwały się skrzydła. Póki co jednak nie znalazł się nikt odważny, kto byłby gotów sprawdzić te doniesienia.
Gry Elektroniki
Na początku lat 80′, długo zanim komukolwiek śnił się taki sprzęt Game Boy, Nintendo zajmowało się produkcją gierek elektronicznych z serii Game & Watch. W sumie ukazało się 60 różnych tytułów, a na przestrzeni kolejnych lat japońska firma ciągle udoskonalała swoje mini-konsole. Pomysł (no, nie licząc tej części z udoskonalaniem) spodobał się inżynierom ze Związku Radzieckiego.
Sowieccy mistrzowie techniki zaadaptowali rozwiązania Wielkiego N i zaczęli produkcję gier elektronicznych pod szyldem Elektronika. Ich najsłynniejsze dzieło to „Nu, pogodi”, czyli Wilk i Zając. W Polsce znane głównie jako „jajeczka”, miało premierę w 1986 roku. Wtedy już jednak Nintendo miało w swojej ofercie urządzenia z takimi hitami jak Donkey Kong i Mario Bros. Natomiast zanim Elektronika wydała kolejną wersję, za oceanem debiutował wspomniany Game Boy. Mimo tego, prymitywne „jajeczka” zapisały się w historii radzieckiego i PRL-owskiego grania literami prawie tak wielkimi, jak nieco później Pegasus. To już jednak zupełnie inna, azjatycka bajka.
AK-47
Nie ma na świecie drugiej tak znanej broni jak AK-47. Pistolet, strzelba, czołg, myśliwiec, czy łódź podwodna – żaden wojskowy sprzęt nigdy nie dorówna sławą legendarnemu karabinkowi zaprojektowanemu przez Michaiła Kałasznikowa. I o ile z Rubina i Trabanta można się śmiać, bo zostały zapamiętane jako wadliwe, gotowe rozpaść się w każdej chwili, to już sowiecka maszynówka urosła do pozycji legendy militariów dzięki swojej niezawodności. W dżungli, na pustyni, na biegunie – popularny Kałasznikow nigdzie nie odmawiał posłuszeństwa.
Choć z pełnym magazynkiem waży ponad 5 kilogramów (amerykański M4 Carbine jest prawie dwukrotnie lżejszy, załadowany M16 miał masę 4 kg) i ma trochę mniejszy zasięg niż zachodnie wynalazki ze zbliżonego okresu, był kupowany w ogromnych ilościach przez każdą organizację lub państwo, które handlowały ze Związkiem Radzieckim. Sowieci sprzedawali Awtomaty Kałasznikowa za marne grosze. Gdy w 2009 roku zapowiedziano koniec produkcji legendarnego karabinu, na świecie było około 75 milionów tradycyjnej wersji i kolejne 25 milionów różnych wariacji na temat tego sprzętu. Kałasznikow był świadkiem każdego dużego konfliktu zbrojnego po II wojnie światowej, ma swoje muzeum w Iżewsku, a jego podobizna znajduje się na fladze Mozambiku. Jaka inna broń może się pochwalić takim wpływem na kulturę?
Car bomba
Techniczny wyścig w trakcie Zimnej Wojny toczył się na dwóch głównych płaszczyznach. Z jednej strony trwała walka o podbój kosmosu, z drugiej zaś nieustanna korespondencyjna batalia zbrojeniowa. Mimo początkowych sukcesów Sowietów na tym pierwszym polu, Amerykanie szybko wysunęli się na czoło i w 1969 misja Apollo 11 zakończyła się sukcesem – Neil Armstrong postawił na Księżycu „mały krok dla człowieka, ale wielki dla ludzkości”. Z arsenałem nuklearnym jednak sprawa miała się inaczej. Tego, co Związek Radziecki osiągnął w 1961 roku nigdy nie udało się doścignąć.
Car bomba to najpotężniejszy ładunek nuklearny kiedykolwiek zdetonowany na Ziemi. Choć gwoli ścisłości wypada zaznaczyć, że praktyczne zastosowanie czegoś tak wielkiego było znikome. Nie jest wszak łatwo transportować niemal 30 ton atomowej śmierci w 8-metrowej obudowie. Do zrzucenia Cara potrzeba było specjalnie zmodyfikowanego bombowca Tu-95. Jednak w tych ciężkich czasach już sama informacja o tym, że czerwoni sprawdzają ładunek o mocy 50 megaton musiała robić niesamowite wrażenie. Little Boy i Fat Man zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki razem nie miały nawet 40 kiloton! Cara zdetonowano 4 kilometry nad wyspami Nowej Ziemi (Ocean Arktyczny). Fala uderzeniowa była możliwa do zarejestrowania jeszcze podczas trzeciego okrążenia wokół Ziemi. W Skandynawii pękały szyby. Na Wyspie Północnej budynki waliły się jak domki z kart. Grzyb atomowy wzniósł się na 64 kilometry – w mezosferze brakło dla niego miejsca. 2 lata po detonacji Cara Stany Zjednoczone i Związek Radziecki podpisały traktat o ograniczeniu testów nuklearnych. To chyba dobrze, bo komuniści poważnie myśleli o dwukrotnie potężniejszym ładunku. Kto wie, czy gdyby spełnili te zapowiedzi, to byłaby jeszcze jakaś Nowa (albo stara) Ziemia na Oceanie Arktycznym.
Psi spadochroniarze
Zwieńczeniem artykułu o wynalazkach z rodowodem w ZSRR mogłaby być notka o największej bombie atomowej w historii. Ale to byłoby zbyt łatwe – mamy lepszego kandydata (właściwie kandydatów), także ze świata militariów. Już przy okazji listy niesamowitych projektów wojskowych można było się zorientować, że Sowieci żywili do psów jakieś niezdrowe uczucia. Podczas II wojny światowej przerobili urocze czworonogi na biegające miny przeciwpancerne. Pewnie pamiętacie też Łajkę, pierwszą sukę w kosmosie, która eksplorację przestrzeni pozaziemskiej przypłaciła życiem. W Rosji radzieckiej jednak już wcześniej miano nietypowe pomysły na wykorzystanie psów.
W 1935 roku pismo Popular Science opublikowało artykuł o tym, że ZSRR testuje nowy sprzęt, mający pomóc najlepszym przyjaciołom człowieka (każdego innego niż komunista) w skokach ze spadochronem. Psiaki miały być zamykane w specjalnych kapsułach, które uwalniałyby zwierzęta w momencie uderzenia o ziemię. Upadek byłby łagodzony przez spadochron, którego czasza otwierałaby się automatycznie po wyrzuceniu psiny z samolotu. Co ciekawe, pomysł przyjął się całkiem nieźle. Choć dzisiaj nie praktykuje się już żadnych dziwacznych, pękających kapsuł, to czworonogi mogą skakać razem ze spadochroniarzami, by na ziemi pomóc im w tropieniu terrorystów. Najpewniej walczących AK-47.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Z tym Trabantem to pomylenie z poplataniem. W momencie skonstruowania wszystkie z Trabantów były o wiele lepsze od zachodnioniemieckich konstrukcji tej klasy. W tym samym czasie co Trabant P50 porównywalnym popularnym samochodem z RFN był Goggomobil (w Polsce nieudolnie skopiowano go jako Mikrusa). Trabant deklasował Goggomobila.
Dopiero później Trabanty beznadziejnie odpadły od aktualnego stanu techniki, bo nie były rozwijane dalej.
Pozdrowienia dla wszystkich tych którzy korzystają z tej stronki ;)) A i więcej takich paczek ja ta z 24.12.2011 o takie właśnie mi chodzi ;p
Trabant … „Samochód był produkowany w Zwickau…” a Zwickau nie należało do Niemców ?? Zawsze myślałem że trabiego robili na zachodzie a tu proszę się okazuje ze jednak sowieci…
Tzar (Car) miał mieć początkowo 150MT ale „zredukowano” go do 50 ;D
Mówi się Rosjanom, a nie Sowietom.