Wypatrujemy tego momentu z wypiekami na twarzy. Gdy pierwszy człowiek postawi stopę na Marsie, będzie to niewątpliwie najważniejszy moment w historii eksploracji kosmosu, a być może i całej ludzkości. Ale po co tak naprawdę mamy tam lecieć? Czy gra jest warta świeczki?
Niedawno NASA potwierdziła występowanie wody w stanie ciekłym na Czerwonej Planecie. To odkrycie sprawiło, że wielu decydentów postanowiło przyspieszyć prace nad załogową misję na tego rdzawoczerwony glob. „Skoro jest woda, to muszą być przecież zielone ludziki” – takie tłumaczenie wydaje się najbardziej oczywiste, bo to właśnie woda jest uważana za składnik niezbędny do wykształcenia i podtrzymania życia. A przecież w kosmosie jest wiele eterowych światów, na których także mogą istnieć organizmy żywe, choć znacznie różne od tego, co sobie wyobrażamy.
Mars już od dłuższego czasu jest celem numer jeden części ludzkości zajmującej się eksploracją kosmosu. Nic dziwnego, a wielu stara się zrobić na tym niezły biznes. Potwierdza to choćby inicjatywa Mars One, która jest tak nieprzemyślana, że prawdopodobnie nigdy nie dojdzie do skutku. Cóż tak przyciągającego jest w Czerwonej Planecie? Czy naprawdę powinniśmy tam lecieć?
Dziki Mars
12 września 1962 r. John F. Kennedy ogłosił, że Stany Zjednoczone wyślą człowieka na Księżyc i w ciągu 7 lat tak się stało. Było to ogromne przedsięwzięcie i niezbędne były duże nakłady osobowe i finansowe, by je zrealizować. Ale każdy, kto brał udział w misji Apollo 11 do końca życia był z tego dumny. Przez tysiące lat Księżyc był tylko punktem na nocnym niebie, a wreszcie stał się osiągalny. Oczekiwano, że wraz z sukcesem księżycowej misji, ogromne środki zostaną przeznaczone na eksplorację innych planet. Tak się jednak nie stało, bo zimna wojna między ZSRR i USA się zakończyła, a pieniądze z budżetu postanowiono przeznaczyć na co innego. Ale od momentu postawienia stopy przez Neila Armstronga na Srebrnym Globie wiadome było, że kolejnym celem ludzkości będzie Mars.
Zastanówmy się jednak czy, przy całym naukowym hurraoptymizmie, warto wybierać się na Marsa? Co tak naprawdę nam to da, poza zaspokojeniem czysto naukowej satysfakcji? Może zamiast szukać szczęścia poza Ziemią, powinniśmy skupić się na rozwiązaniu kilku bardziej ważkich problemów ludzkości, skoncentrowanych wokół naszej planety? Ekonomia dostarcza nam na to twardych dowodów.
Ludzkość wysłała już ponad 40 statków kosmicznych na Czerwoną Planetę. Planowane są kolejne misje, a tą ostateczną będzie prawdopodobnie ta załogowa. Nie ma szans, by zatrzymać tę machinę, gdyż pewne decyzje już zostały podjęte. Przy wszystkich eksploracyjnych atutach takiej wyprawy, wysyłanie ludzi na Marsa rodzi więcej problemów niż ewentualnych korzyści. Przecież statki bezzałogowe są wystarczającym narzędziem badawczym do podboju Czerwonej Planety.
Kwestia ekonomiczna
Załogowa misja na Marsa nie będzie tania. Trudno jest oszacować dokładną kwotę, ale przez ponad 50 lat misji marsjańskich NASA, wydano na to konkretną sumę. Misje Viking kosztowały niemal 1 miliard $ i to w latach 70. ubiegłego wieku, natomiast na łaziki Spirit i Opportunity wydano także 1 miliard $. Mars Science Laboratory i łazik Curiosity już przekroczyły koszty 2,5 mld $. Niektórzy uważają, że to za duże sumy. NASA nie kontroluje wydatków i powinna być odgórnie zastopowana. Roczny budżet NASA to ok. 18 mld $, z czego nie więcej niż 500 mln $ powinno być przeznaczonych na misje marsjańskie. Skoro mamy w planach wysłać tam misję załogową, to kwoty te wzrosną.
Zwolennicy eksploracji Marsa przekonują, że załogowa misja jest kluczowa dla Stanów Zjednoczonych. Bardziej niż poznanie historii Ziemi, pokonanie nowotworów czy modernizacja armii. Podój kosmosu to dający prestiż priorytet, coś, z czego nasze dzieci będą dumne.
Tyle, że te wszystkie kwoty bardziej przydałyby się do wydania na Ziemi. Dla zobrazowania skali kwot, warto przytoczyć, że na rozwój technologii do walki z nowotworami w amerykańskim budżecie na rok 2015 było przeznaczone tylko 600 mln $. Mars jest jeden, a rodzajów nowotworów dziesiątki.
Co z tym życiem?
Załogowa misja na Marsa niesie ze sobą poważne zagrożenie dla nieskalanej ludzkim pierwiastkiem powierzchni planety. Jeżeli kiedykolwiek istniało tam życie (a być może istnieje również dzisiaj), to jego ślady mogą zostać bezpowrotnie zniszczone przez samą obecność ludzi. Nie sposób zachować całkowitej sterylności, nawet przy przestrzeganiu wszystkich protokołów bezpieczeństwa. Niektórzy twierdzą, że nawet łaziki marsjańskie mogły skazić powierzchnię Czerwonej Planety. Astronauci w zaawansowanych kombinezonach z zaawansowanymi technologiami zrobiliby to tym bardziej.
Nie oszukujmy się. Pęd ludzkości w poznawaniu nieznanego i przekraczaniu granic nigdy nie wygaśnie. Nie ma co łudzić się, że pieniądze, które miałyby zostać wydane na załogową misję na Marsa, zostaną „lepiej” spożytkowane tu, na Ziemi. Prędzej czy później odwiedzimy Czerwoną Planetę, ale warto czasami posłuchać tych alternatywnych głosów, które przekonują, że nie wszystko złoto, co się świeci. Parafrazując to stwierdzenie można powiedzieć, że nie wszystko Mars, co czerwone.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
ludzkośc powinna jak najszybciej opanowac loty miedzyplanetarne bo to może być jedna szansa na to aby ludzkośc przetrwała. Wystarczy duża asteroida albo zły dzień Putina aby świat jaki znamy skończył się w oka mgnieniu. Dobrze by było wiec aby choć kilka/ kilkanaście osób mogło założyć nowy świat np na Marsie