Świat boi się broni biologicznej. Wyjątkiem nie są Stany Zjednoczone. Okazuje się, że przez 20 lat, armia amerykańska przeprowadzała na własnych miastach symulacje ataków biologicznych.
Broń biologiczna to rodzaj broni masowego rażenia, której ładunkiem bojowym są mikroorganizmy (np. laseczki wąglika) lub wirusy (np. wirus ospy prawdziwej) wywołujące określone choroby. Broń biologiczna jest specyficzna, bo może zostać zastosowana do ataku na pojedyncze osoby, ale i całe grupy ludzi. Nic dziwnego, że rządy praktycznie wszystkich krajów świata wyjątkowo boją się tego typu broni.
San Francisco na celowniku
Po drugiej wojnie światowej, Stany Zjednoczone były zaniepokojone możliwością użycia broni biologicznej. Rząd chciał zweryfikować, jak szybko bakterie i wytwarzane przez nie toksyny mogą się rozprzestrzeniać, powodując tym samym spustoszenie w społeczeństwie. Ujawnione przez Senat w 1977 r. akta sugerują, że armia amerykańska przeprowadziła 239 tajnych testów plenerowych na własnych obywatelach.
Operacja Sea-Spray
Serratia marcescens, znana także jako pałeczka krwawa, to bakteria Gram-ujemna z rodziny Enterobacteriaceae. Bakteria stanowi florę fizjologiczną człowieka i może być patogenna tylko dla pacjentów z osłabioną odpornością. Wchodzi ona w skład flory komensalnej przewodu pokarmowego człowieka.
Jeden z największych eksperymentów – operacja Sea-Spray – miał na celu rozprzestrzenienie chmury bakterii Serratia marcescens i Bacillus globigii – ówcześnie uznawanych za nieszkodliwe, nad zatoką San Francisco. Naukowcy chcieli zbadać, w jaki sposób słynna miejscowa mgła pomaga w ekspansji bakterii. Ta wiedza miała być niezbędna do podjęcia odpowiednich środków w przypadku prawdziwego ataku. Szacuje się, że blisko 800 tys. mieszkańców San Francisco było wystawionych na działanie wspomnianych bakterii.
Zdaniem amerykańskiej armii S.marcescens jest idealną bakterią do zasymulowania ataku z użyciem śmiertelnego wąglika. Bakteria żyje w glebie i produkuje jasnoczerwony barwnik, często wykorzystywany w biologii jako marker. Niestety, z czasem okazało się, że bakteria nie jest tak nieszkodliwa, jak pierwotnie uważano.
Teraz wiadomo, że tajne eksperymenty wojskowe spowodowały śmierć co najmniej jednej osoby – Edwarda J. Nevina – i hospitalizację 10 innych, którzy cierpieli z powodu infekcji dróg moczowych. Współczesna nauka wie, że S.marcescens może wywoływać infekcje, szczególnie układu oddechowego i moczowego. Pojawiły się nawet sugestie, że obserwowany w San Francisco wzrost przypadków zapalenia płuc jest konsekwencją Operacji Sea-Spray.
Ataki na całym świecie?
Ale nie był to jedyny przypadek, w którym amerykańska armia chciała przetestować możliwe scenariusze reakcji w razie ataku broni biologicznej. W całych Stanach Zjednoczonych przeprowadzono ponad 200 takich akcji – od Nowego Jorku po Waszyngton. Rozpylanie bakterii i innych mikroskopijnych cząsteczek w powietrzu może być niebezpieczne, zwłaszcza z powodu nieznanych interakcji, w jakie mogą one wchodzić ze sobą. Co więcej, amerykańska armia przyznała się do rozpylania cynku i siarczku kadmu nad miastami, które są powszechnie uważane za substancje rakotwórcze.
Podobne eksperymenty przeprowadzano nie tylko na terenie Stanów Zjednoczonych. Z dostępnych informacji wynika, że bakterie S.marcescens – naśladujące atak z użyciem wąglika i fenolu – wykorzystywano także nad Wielką Brytanią. Nie wiadomo czy podobnych testów nie było też w Europie.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) potwierdziła, że po atakach z 11 września 2001 r. wzrosło zagrożenie terroryzmem biologicznym. Raporty Centralnej Agencji Wywiadowczej wskazują, że po atakach na Nowy Jork wzrosło zainteresowanie wśród organizacji terrorystycznych możliwościami jakie daje broń biologiczna. Szczególne niebezpieczeństwo wiąże się z możliwością legalnego zakupu zabójczych bakterii, dzięki czemu można wyprodukować broń biologiczną bez pomocy państw wspierających terroryzm.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.