To miał być wielki hit komercyjny i pokaz możliwości człowieka, a tymczasem może okazać się jednym z największych oszustw naszych czasów. Projekt Mars One, czyli kosmiczne reality show, którego bohaterami są pierwsi kolonizatorzy Czerwonej Planety najprawdopodobniej nigdy nie dojdzie do skutku. Cała historia może być jednym wielkim oszustwem.
Projekt Mars One od samego początku istnienia wzbudzał mnóstwo kontrowersji. W maju 2012 r. Bas Lansdorp, holenderski przedsiębiorca i filantrop, zaprezentował światu inicjatywę Mars One, której celem jest wysłanie czwórki ściśle wyselekcjonowanych ochotników na Czerwoną Planetę, którzy mają założyć tam stałą kolonię ludzką. Co ciekawe, plan zakłada tylko lot w jedną stronę. Pierwsi kolonizatorzy mieliby się osiedlić się na Marsie w 2025 r., a kolejne grupy astronautów docierać na najbliższą nam planetę co dwa lata.
W pogoni za sensacją
Projekt Mars One od samego początku przykuł uwagę mediów z kilku powodów. Najważniejszy to formuła programu – reality show. Oznacza to, że Mars One będzie „Big Brotherem” w kosmosie. Każdy etap podróży astronautów na Czerwoną Planetę ma być transmitowany w formie programu telewizyjnego. Kontrowersyjny, ale jednocześnie bardzo ciekawy pomysł. Szczególnie w dzisiejszym, żądnym sensacji społeczeństwie, które w telewizji chce oglądać sukcesy i porażki, krew przegranych i pot zwycięzców. Nietrudno sobie wyobrazić, jak gigantyczne dochody mieliby organizatorzy projektu, gdyby Mars One faktycznie doszedł do skutku. Oni oczywiście w kosmos by nie polecieli, a liczyli kolejne zera na swoich kontach bankowych.
Niemal od momentu ogłoszenia realizacji Mars One, za projektem stała duża grupa szanowanych naukowców go wspierająca. Wśród uczonych zachwalających wizję komercyjnej załogowej misji na Marsa znaleźli się akademiccy profesorowie, autorzy przełomowych prac i pracownicy NASA. Wiele z nich jest zdania, że taka forma kolonizacji Czerwonej Planety to jedyna możliwa ścieżka. Rządy największych państw prawdopodobnie nigdy nie odważyłyby się na podjęcie podobnego ryzyka. Także finansowego. Oszacowano, że umieszczenie na Marsie pierwszych czterech astronautów to koszt rzędu 6 mld $, choć nie wiadomo ile będzie trzeba jeszcze wpompować w projekt w trakcie przygotowań. Sceptycy zauważyli, że 6 mld $ to stosunkowo niewielka kwota, bo projekt ignoruje całą masę problemów technicznych, które niespodziewanie mogą się pojawić, choćby zawodność systemów podtrzymywania życia, uzdatniania wody i zarządzania odpadkami. Jeżeli ryzyko nie zostanie odpowiednio zbalansowane, życie astronautów może być zagrożone już od momentu startu z Ziemi.
Na szczęście realizację projektu Bas Lansdorp nie zlecił byle komu – amerykańskiemu koncernowi Lockheed Martin i brytyjskiemu SSTL. Ich zadaniem jest m.in. opracowanie lądownika marsjańskiego, który zostanie wystrzelony na orbitę Czerwonej Planety w 2018 r. Będzie miał on odnaleźć odpowiednie miejsca do lądowania. Wszelkie prace koncepcyjne są stosunkowo tanie, prawdziwa batalia o każdego centa rozpocznie się, gdy rozpoczną się testy pojazdów i szkolenia załogi.
Ciemna strona Marsa
Mars One to nie projekt naukowy. To program telewizyjny. Taka jego charakterystyka narzuca odpowiednie podejście do tematu. W opinii wielu ekspertów z sektora kosmicznego, projekt jest niewykonalny od strony technicznej. Większość sprzętu i infrastruktury potrzebnej do osiedlenia się na Marsie powstanie na Ziemi, jednak będzie niezwykle trudno wynieść je poza niską orbitę wokółziemską. Bas Lansdorp nie jest astronautą, fizykiem ani nawet inżynierem. Jest biznesmenem. Na wiele niewygodnych pytań odpowiadał ogólnikami, często odwołując się do grupy stojących za nim fanatycznych naukowych adwersarzy. To poważny zarzut, bo na 10 lat przed planowanym lotem wiele kwestii powinno być już dopracowanych, a technologie rozwijane.
Co więcej, niektóre założenia projektu są ze sobą sprzeczne. Według tłumaczeń Lansdorpa, kolonia na Marsie ma korzystać z rozwijanych paneli słonecznych jako źródła zasilania. Na grafikach koncepcyjnych Mars One jest ich niewiele, co sugeruje, że koloniści dysponowaliby tylko kilkoma kilowatami mocy, i to tylko za dnia. Wątpliwe jest zatem, by można było przeprowadzić podstawowe pomiary i przesłać je na Ziemię, nie mówiąc już o obrazie HD (innego przecież nikt za 10 lat nie będzie oglądał).
Warto wspomnieć jeszcze o sposobie rekrutacji kandydatów na astronautów. Każdy zainteresowany poleceniem na Marsa mógł zgłosić kandydaturę online i zapłacić od 5 do 75 $ za zgłoszenie (niższa kwota dla „biedniejszych” państw). Wstępna selekcja nie była dokonywana – każdy mógł spróbować swoich sił. Pojawiły się głosy, że zainteresowanych było nie więcej niż 6-10 tys. Ale organizatorzy ogłosili, że do końca 2013 r. zebrali 202 586 zgłoszeń, spośród których wstępnie wybrano 1058 potencjalnych uczestników ze 107 państw, w tym 13 osób z Polski. Kompleksowy trening powinien rozpocząć się jeszcze w tym roku.
Humbug?
I nagle, gdy cały świat czeka na kolejne doniesienia o postępach realizacji Mars One, pewna informacja spada jak grom z jasnego nieba. Joseph Roche, jeden z kandydatów do Mars One, wyznał, że projekt Lansdorpa to jedno wielkie oszustwo. Roche jest fizykiem z wykształcenia, pracował nawet w NASA. Wziął on udział w rekrutacji do Mars One w celu obnażenia słabości projektu.
Roche poinformował media, że liczba zainteresowanych biletem w jedną stronę na Marsa nie wyniosła ponad 200 tys., a zaledwie 3000. To nie wszystko. Roche wyjawił, że fundacja Mars One nie ma w planach prowadzenia żadnych szkoleń dla ostatecznej setki finalistów. Nie ma też praktycznie żadnych pieniędzy. Inwestorzy nie walą drzwiami i oknami, przez co trudno pozyskać środki potrzebne na realizację kolejnych etapów. Roche nie ma wątpliwości – Mars One to oszustwo, ukierunkowane na wyłudzanie pieniędzy. Współzałożyciel projektu Mars One zdementował doniesienia Roche’a. Na Czerwoną Planetę polecimy w ciągu kilkunastu najbliższych lat. Pytanie tylko czy stamtąd wrócimy?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.