Z czym kojarzy się Wam Google? Pewnie z wyszukiwarką, Androidem albo Chrome. A Facebook? Podejrzewam, że z kolorem niebieskim, twórcą serwisu, czyi Markiem Zuckerbergiem oraz zmianami, jakie od pewnego czasu wprowadza amerykańska sieć społecznościowa. Niedługo te zestawy skojarzeń mogą zostać rozbudowane, a wszystko za sprawą planów ekspansji obu gigantów. Balony, drony, miliardy ludzi i wielkie pieniądze – szykuje się coś naprawdę dużego…
Internet trzeba rozszerzyć
Jeżeli śledzicie wydarzenia w branży IT, to zapewne zdajecie sobie sprawę z tego, że Google w ciągu kilkunastu lat z firmy „garażowej” wyrosło na olbrzymią korporację zarabiającą w każdym kwartale miliardy dolarów. Facebook nie może się jeszcze pochwalić takimi wynikami, ale trzeba zaznaczyć, iż jest młodszy od giganta z Mountain View. Imperium Zuckerberga też zaczęło ostatnio zarabiać spore pieniądze i wiele wskazuje na to, że na tym nie poprzestaną. Obaj gracze dobrze sobie radzą, lecz mają pewien problem. Zresztą, nie jest on utrapieniem jedynie Google i Facebooka – z niepokojem myślą o tym akcjonariusze i decydenci wielu innych firm. Mowa o docieraniu do granic Internetu.
- Zobacz również | Na Facebooku pracę można znaleźć… i stracić
Naszą planetę zamieszkuje już ponad 7 mld ludzi. Jaki odsetek ma dostęp do Internetu? Mniej niż 30%. Coś, co nam wydaje się być oczywistym elementem życia, jest poza zasięgiem większości mieszkańców Ziemi. Znajdujemy się wśród 2 mld szczęśliwców (wiele osób będzie pewnie polemizować z tym, czy Internet przyniósł nam szczęście, ale to już temat na inny wpis), którzy mogą korzystać z dobrodziejstw Sieci: szybko znajdować informacje, komunikować się z innymi, poszerzać swoją wiedzę, oglądać koty… Czy 2 mld osób to dużo? Zależy od punktu widzenia – dla wspomnianych przed momentem firm ta liczba przestaje być satysfakcjonująca.
Korporacje potrzebują nowych klientów. Nie tylko dlatego, że chcą powiększać swoje zyski – z czasem opłaty za produkty i usługi spadają, więc trwanie przy określonej grupie klientów oznacza nie tyle stagnację, co krok wstecz. A tego akcjonariusze bardzo nie lubią i trudno im się dziwić. Facebook musi zatem zdobywać nowych użytkowników, by zwiększać wpływy do swojej kasy, z Google jest podobnie. Problem polega jednak na tym, że gdy każdemu internaucie dostarczy się już skrzynkę mailową, konto w serwisie społecznościowym oraz wyszukiwarkę, przeglądarkę, chmurę i szereg innych usług, to rozwój zostanie zahamowany. Bo jak tu zdobyć nowego użytkownika (czyli klienta), gdy nie ma on dostępu do Internetu?
Duży problem? Nawet bardzo. Nie dziwi zatem, że wiele firm chce mu zaradzić. Jak? Rozwiązanie jest jedno: trzeba poszerzyć granice Internetu. Nie chodzi tu o nowe serwisy czy treści (przynajmniej nie tylko o nie), ale o zwyczajne podniesienie liczby internautów. Można oczywiście założyć, że ta i tak będzie rosła – świat się rozwija, kolejni ludzie uzyskują dostęp do Sieci i nie ma sensu robić szumu wokół nieistniejącego problemu, bo za kilka lat liczba internautów będzie znacznie większa, niż dzisiaj. Giganci z branży IT nie chcą jednak czekać na te zmiany – wolą wziąć sprawy w swoje ręce i trudno im się dziwić.
Internet? Można z balona, można i z drona
Mniej więcej w połowie ubiegłego roku świat obiegła informacja, iż Google zamierza dostarczać ludziom bezprzewodowy Internet z pomocą… balonów. Projekt Loon, bo tak go nazwano, przez jednych został uznany za coś komicznego, inni zobaczyli w nim wielki potencjał. Oto bowiem w relatywnie tani i prosty sposób możliwe stanie się dostarczanie Internetu rzeszy ludzi w różnych regionach świata (więcej na ten temat). Zresztą, zobaczcie sami:
Plan przewiduje zatem stworzenie balonowego kręgu, który unosiłby się wysoko w przestworzach (w stratosferze) i nie przeszkadzałby w komunikacji powietrznej. Rozwiązanie już jest testowane, nie można wykluczać, że z czasem zacznie być wykorzystywane na wielką skalę. Wypełnione helem balony wyposażone w ogniwa słoneczne zasilające elektronikę, zrobiłyby to, o czym przed chwilą pisałem: poszerzyłyby Internet. Na balonach sprawa się jednak nie kończy.
Krótko po zaprezentowaniu przez Google projektu Loon (warto zwrócić uwagę na fakt, iż w języku angielskim „loon” oznacza szaleńca albo głupca), świat obiegła informacja o innym ważnym przedsięwzięciu: Internet.org. O co chodzi? Na ich oficjalnej stronie (polecam zajrzeć – ciekawie wygląda i sporo wyjaśnia w zakresie planów i działań uczestników projektu) znajdziemy np. takie informacje:
Internet.org to globalna inicjatywa zrzeszająca wielu partnerów, która postawiła sobie za cel zapewnianie dostępu do Internetu dwóm trzecim światowej populacji, która nie jest jeszcze podłączona.
Jakie firmy znajdziemy w gronie „wielu partnerów”? To prawdziwi giganci IT: Facebook, Nokia, Mediatek, Samsung, Opera Software, Qualcomm, Ericsson. Liderem i twarzą całego przedsięwzięcia jest Mark Zuckerberg. Czy Internet.org sprecyzowało, jak zamierza zapewnić dostęp do Sieci miliardom ludzi? Początkowo nie było o tym mowy – szef Facebooka nie pojawił się na konferencji i nie powiedział, że przedsięwzięcie skupi się na takim czy innym projekcie. Całość opiera się na dość ogólnych założeniach: Internet ma być bardziej dostępny i wydajny, a dostarczanie go kolejnym ludziom nie może być drogą przez mękę. Cele jasne, ale środki niezbędne do ich osiągnięcia już mniej. Przynajmniej tak było na początku.
Kilka miesięcy temu okazało się, że Zuckerberg nie rzucał słów na wiatr i chce przejść do działania. W branży nowych technologii pojawiły się doniesienia, wedle których, Facebook miałby przejąć firmę Titan Aerospace. Ten amerykanki startup pracuje nad dronami zasilanymi energią słoneczną. Z informacji udostępnionych przez producenta, wynika, że ich maszyny mogłyby unosić się nad ziemią (na wysokości 20 km) nawet przez pięć lat bez konieczności lądowania. Robi wrażenie, prawda? Jeżeli dodamy do tego, że dron mógłby unieść w przestworza kilkadziesiąt kilogramów ładunku, to zrobi się naprawdę ciekawie – przecież w ten sposób można by dostarczyć ludziom Internet. Rozwiązanie znacznie tańsze od satelitów, a przy tym prawie gotowe (przynajmniej tak zapewnia Titan Aerospace), łatwiejsze w sterowaniu i ewentualnej naprawie. Warto także pamiętać, iż możliwości takiego drona nie kończą się na uniesieniu na określoną wysokość urządzeń zapewniając ludziom dostęp do Sieci – pole do popisu jest znacznie szersze i składa się na nie np. zbieranie informacji z „patrolowanego” terenu.
Plotka głosiła, iż Facebook chce kupić młodą firmę za 60 mln dolarów i z jej pomocą wzbogacić przestrzeń powietrzną o kilkanaście tysięcy dronów. Gdyby doszło do przejęcia, to stalibyśmy się świadkami kolejnego etapu zmagań Google i Facebooka – walka o klienta i jego pieniądze zaczynałaby się już na etapie dostarczenia mu Internetu. Tak mogło być, ale… Ale nie będzie. Przynajmniej nie w takiej formie, jaką przedstawiłem przed chwilą. Powód? Titan Aerospace zostało przejęte przez… Google. Na stronie startupu nie znajdziemy już filmów, grafik czy informacji dotyczących ich dronów. Widnieje tam jedynie wiadomość o wstąpieniu do „rodziny” Google.
Nie wiadomo, jak doszło do tego, że Titan Aerospace trafiło w ręce Google, trudno stwierdzić, ile za tę małą firmę wyłożył internetowy gigant, by przebić ofertę Facebooka. Nie ulega jednak wątpliwości, że jeśli Zuckerbergowi faktycznie zależało na tej inwestycji, to decydenci korporacji z Mountain View utarli mu nosa. Czy to oznacza, że Facebook został z niczym? Nie – korporacja przejęła inną firmę zajmującą się opracowywaniem dronów. To brytyjska Ascenta, za którą zapłacono 20 mln dolarów. Nagroda pocieszenia? Niekoniecznie – pracownikami tego startupu są ludzie zdobywający wcześniej doświadczenie m.in. w przemyśle lotniczym. Rozpoczyna się zatem wyścig o miliony nowych internautów – Google i Facebook wykonały już pierwsze ważne kroki, czas na kolejne. Warto w tym miejscu wspomnieć, że korporacja z Mountain View po przejęciu Titan Aerospace nie planuje uśmiercać projektu Loon – obie inicjatywy mają być rozwijane równocześnie.
Internet, ale na czym?
Dostęp do Internetu to jedno – trzeba jeszcze mieć sprzęt, który pozwoli stać się internautą. Tu pojawia się bariera natury ekonomicznej, bo o ile sam Internet z drona powinien być darmowy lub bardzo tani, o tyle sprzęt elektroniczny może już być poza zasięgiem wielu osób. Na pewno? Mówiąc o cyfryzacji Afryki, ubogich regionów Azji czy Ameryki Łacińskiej, nie należy myśleć o dostarczeniu tym ludziom komputerów, nawet tych tanich. Na te produkty być może z czasem pojawi się popyt, ale początkowo pojawi się zapotrzebowanie przede wszystkim na sprzęt mobilny. Bardzo tani sprzęt mobilny, zwłaszcza na budżetowe smartfony, takie jak model przygotowany przez Mozillę:
Od kilku kwartałów obserwujemy szybki spadek cen w segmencie smartfonów – dzisiaj inteligentne telefony można kupić za mniej niż 50 dolarów, do końca bieżącego roku w sprzedaży mają się pojawić modele w cenie 20 dolarów. Właśnie takie produkty będą napędzać informatyzację w krajach słabo rozwiniętych. W tym przypadku nie chodzi o dostarczenie ludziom mocnych urządzeń do gier i płynnej pracy opartej o liczne funkcje i aplikacje. To ma być prosty sprzęt stanowiący zalążek nowoczesności w realiach, które nam, ludziom Zachodu, byłoby trudno przyswoić. Tanie smartfony wywołują często drwiny wśród osób zorientowanych w temacie nowych technologii, ale należy zawsze pamiętać, do kogo adresowana jest ta półka cenowa.
Dzisiaj popyt na smartfony nakręcają przede wszystkim klienci na rynkach wschodzących i nie dziwi fakt, iż producenci starają się szybko obniżyć ceny swoich urządzeń, poszerzyć ofertę o naprawdę tanie modele. To tłumaczy również dlaczego inicjatywę Internet.org wspierają Mediatek oraz Samsung – dla tych graczy rozwój Sieci to szansa na dotarcie do nowych klientów. Setek milionów nowych klientów. Poszerzanie Internetu i dostarczanie ludziom tanich smartfonów są ze sobą mocno powiązane – jeśli branża skupi się wyłącznie na jednym aspekcie, to efekty nie będą tak satysfakcjonujące, jak w przypadku dynamicznego, ale równomiernego rozwoju obu gałęzi.
Wiele potencjalnych korzyści
Kto zyska na wprowadzaniu wspomnianych wcześniej rozwiązań i rozwoju Internetu? Uogólniając, można oczywiście napisać, że wszyscy – korporacje, ludzie, którzy jeszcze nie mają Internetu, a nawet część populacji korzystająca już z Sieci. Zacznijmy może od tych ostatnich. Internet dostarczany przez drony czy balony może być niezwykle przydatny, gdy klęska żywiołowa spustoszy jakieś miasto czy nawet cały region w kraju wysokorozwiniętym. Infrastruktura wykorzystywana wcześniej do dostarczania Internetu zostanie zapewne zniszczona przez trzęsienie ziemi, tsunami czy powódź i pojawi się potrzeba uzyskania dostępu do Sieci inną drogą. I nie po to, by ludzie mogli na gruzach korzystać z YouTube’a. Chodzi bardziej o sprawne przeprowadzenie akcji ratunkowej i szybką naprawę szkód. Można zatem powiedzieć, że dla krajów wysokorozwiniętych ma to być system awaryjny.
Warto także wspomnieć o potencjale, jaki uruchomi rozszerzenie Internetu – przecież dla mieszkańców USA, Japonii, czy Europy Internet w Afryce też jest szansą na dotarcie do nowych odbiorców. Nie należy patrzeć na to jedynie przez pryzmat wielkich korporacji. Mogą powstawać nowe firmy szukające sobie miejsca na informatyzowanych rynkach, do nowych odbiorców trafią np. ludzie tworzący treści w Sieci. Globalizacja jest sporą szansą na rozwój i nie można jej uznawać za zakończony proces. Podłączenie do Internetu kolejnych setek milionów osób pokaże nam, czym jest „prawdziwa globalizacja”.
Na to samo zagadnienie należy teraz spojrzeć z perspektywy ludzi, którzy dzisiaj funkcjonują poza Siecią. Oni również zyskają dostęp do usług i produktów będących przez długie lata poza ich zasięgiem. W słabo rozwiniętych częściach świata poprawie ulegnie poziom ochrony zdrowia, edukacji, komunikacji. To powinno poprawić warunki życia całych społeczeństw, zmniejszyć liczbę ofiar groźnych chorób czy ograniczyć analfabetyzm. Zaczną się rozwijać jednostki, to przełoży się na większe grupy ludzi, po kilku latach da się pewnie zauważyć wzrost gospodarczy napędzany właśnie informatyzacją Afryki czy ubogiej Azji.
Co z korporacjami, które stoją za inicjatywami Loon czy Internet.org? Czy Google chodzi tylko o to, by ktoś nowy zaczął korzystać z ich wyszukiwarki, a Facebook postara się wyłącznie o ludzi postujących na serwisie społecznościowym? Nie do końca. Wspomniane firmy dostarczając Sieć nowym użytkownikom pozbędą się pośredników i zyskają nowe możliwości rozwoju. I to na wielu płaszczyznach: handlu, edukacji, bankowości, komunikacji, rozrywki. Dzisiaj Google i Facebook zarabiają głównie na reklamie, ale w przypadku nowych rynków, nowych odbiorców ten schemat nie musi być powielany.
Dostarczając Internet nowemu użytkownikowi, korporacja zdobędzie klienta, którego może do siebie przywiązać na bardzo wiele sposobów i na długie lata. Początkowo nie będzie on źródłem wielkich zysków (chociaż nie można zapominać o efekcie skali – mowa przecież o kilku miliardach ludzi), ale z czasem, gdy jego portfel stanie się bardziej zasobny, strumyk pieniędzy płynących z rynków wschodzących zamieni się w potężną rzekę zasilającą konta korporacji miliardami dolarów. Kusząca wizja? Nawet bardzo i nie dziwi, że Google i Facebook są w stanie wydawać miliony dolarów na wdrażanie opisanych przed momentem inicjatyw.
Z pomocą dronów czy balonów korporacje będą także w stanie zdobywać informacje i oferować usługi, które mogą zainteresować inne firmy lub użytkowników Sieci z rożnych regionów świata. Nie chodzi tu wyłącznie o dane nowych internautów, ale też o mapy, zdjęcia, doniesienia dotyczące pogody czy możliwość dotarcia do nawet trudno dostępnych regionów globu. Wszystko to ma swoją wartość i z czasem zacznie być zamieniane na dolary.
Na koniec krótko o pewnym znanym przeciwniku projektu Loon, ale nie o same balony tu chodzi, lecz o ideę dostarczania Internetu ludziom z ubogich rejonów świata. To najbogatszy człowiek świata, a jednocześnie znany filantrop: Bill Gates. Dlaczego człowiek związany z biznesem owych technologii nie popiera koncepcji rozszerzania Sieci? Otóż wyraża on nie tyle sprzeciw wobec samego pomysłu, co czasu jego realizacji – jego zdaniem, najpierw trzeba zapewnić ludziom odpowiedni poziom opieki medycznej oraz żywność, a dopiero potem zabierać się za ich informatyzację. Czy Gates ma rację? Opinie są podzielone – jedni się z nim zgadzają inni przekonują, że to właśnie nowe technologie pomogą rozwiązać wiele problemów trapiących najuboższą część populacji. Zapewne niedługo przekonamy się, ile w tym prawdy.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Jak już Google duzym nakładem pracy i środków dostarczy tym ludziom internet, to trzeba ich przekonać, żeby pozakładali konta Microsoft i korzystali z zusług MS 😀 troll lvl world master 😀
Inwigilacja, inwigilacja…
Płaczesz, że inwigilacja ale w sumie to ma same plusy. Masz coś na sumieniu, że Ci to przeszkadza? mi pasuje. Wchodzę w mapy w google wszystko gdzie co i jak zaznaczone. Niech śledzą gdzie jestem, przynajmniej jak zaginę szybko mnie znajdą i tak większość z was siedzi na facebooku a tam już mają wszystko tak że nie ma co płakać tylko trzeba z tym żyć.
Produkuję oraz sprzedaję narkotyki, przemycam papierosy, handluję ludźmi oraz organami, kręcę pedofilskie porno, planuję zamach na prezydenta, premiera i papieża.
CBŚ jest w drodze.
Halo? Policja? Proszę przyjechać na Facebooka!