W zeszłym tygodniu, natchnieni zakończeniem Igrzysk Olimpijskich w Londynie, pisaliśmy o najdziwniejszych dyscyplinach sportowych na świecie. Teraz niejako kontynuujemy ten temat. Bo sport to nie tylko to co widzimy w telewizji, ale też krew, pot i łzy wylane na treningach. Łzy zapewne ze śmiechu, jeśli ćwiczyć trzeba na takich urządzeniach.
Shake Weight
Zaczynamy z grubej rury, bo od bodaj najsłynniejszego treningowego gadżetu w historii. Shake Weight (o dziwo!) nie zasłynął jednak swoją skutecznością. Choć producenci zapewniają, że ten wyposażony w sprężynki ciężarek dzięki rewolucyjnej technologii nazwanej Dynamic Inertia (widzimy tu znacznie więcej dynamiki niż inercji, ale co my tam wiemy) rozwija biceps i triceps znacznie lepiej niż tradycyjne hantle, to jak świat długi i szeroki ludzie krytykują ten pomysł. Jedyni którzy nie krytykują zwyczajnie nie mogą, bo jeszcze nie przestali się śmiać. Co w tym sprzęcie takiego zabawnego?
Cóż, ruch na którym opierać ma się całe ćwiczenie jest dość… jednoznaczny. Dzięki temu Shake Weight zrobił całkiem niezłą karierę jako zabawny mem. Pojawił się między innymi w Saturday Night Live i w South Parku. Naszą ulubioną parodię możecie zobaczyć wyżej. Jeśli po obejrzeniu jej jeszcze macie ochotę kupić Shake Weight, przygotujcie 20 dolarów.
Hawaii Chair
Na pierwszy rzut oka krzesło mogłoby wydawać się całkowitym przeciwieństwem sprzętu do ćwiczeń. Bo jak to tak, siedzieć i nic nie robić – zupełnie niesportowe! A jakie niezdrowe! Z Hawaii Chair jest zupełnie inaczej. Dlaczego? Bo się kręci. Tak, producenci tego niezwykłego urządzenia są przekonani, że nawet największy leń może mieć doskonale wyćwiczone mięśnie brzucha tylko dlatego, że miejsce na którym się usadowił oszalało i wprawiło się w ruch orbitalny.
Prawdopodobnie jednak znacznie łatwiej niż spalić kalorie, korzystając z Hawaii Chair jest spalić się ze wstydu. Producenci najwyraźniej nie zdają sobie z tego sprawy, bo polecają zaciągnięcie tej szatańskiej maszyny do swojego biura i korzystanie z niej w czasie pracy. O dziwo, nie wspominają nic o rechocie kolegów z sąsiednich biurek. Ani o szefie, który wyrzuci was przez okno. Razem z orbitującym krzesłem. Jeśli jednak chcecie zaryzykować, to podobny wynalazek, Hula Chair, można kupić od IB3 Health za 245 dolarów.
Ace Power
Myśl techniczna Azjatów nie przestaje zaskakiwać. Przerażający jest już sam fakt, że choć Ace Power wydaje się na wskroś japoński, to jest produktem z Korei Południowej. A to oznacza, że na świecie jest więcej niż jeden kraj, który zajmuje się wypuszczaniem na rynek produktów, których jedyną funkcją jest zaskakiwanie ludzi zachodu.
Ace Power to urządzenie o stosunkowo prostej konstrukcji. Siodełko na sprężystym stojaku, którego używanie ma symulować jazdę konną. Jak często się okazuje, teoria swoją drogą a praktyka swoją. Korzystanie z Ace Power wygląda raczej jak nieco dziwniejsza forma przysiadów. I niezwykle trudno się temu przyglądać bez inwazji bardzo, bardzo kosmatych myśli, więc doceńcie naszą wytrwałość. Prezentacja tego niezwykłego produktu trwa bowiem ponad 5 minut. Przeszło 300 sekund wypełnionych… ujeżdżaniem… tego… czegoś. Nigdy więcej produktów z Korei.
Osim iGallop
O zgrozo, okazuje się, że maszyny do udawania jazdy konnej i przy okazji wmawiania sobie, że przynosi to jakieś pozytywne skutki dla naszej rzeźby lub szeroko pojętej formy, przyjęły się w Azji naprawdę dobrze. Choć może nie powinno nas to dziwić. W końcu to właśnie ten kontynent słynie z tego, że przyjmie się tam zupełnie wszystko (tak, mamy na myśli także jedzenie, o czym więcej możecie przeczytać tutaj).
Singapurska firma Osim ma w swojej ofercie urządzenie iGallop, którym z całą pewnością próbuje podbić zachodnie rynki. I o ile jeszcze w przypadku Ace Power wstydziliśmy się za kierunki, w które uciekały nasze myśli podczas oglądania reklamy, to w przypadku tego sprzętu już zupełnie nie ma wątpliwości. Niespecjalnie ubrane, za to całkiem niebrzydkie panie ujeżdżające iGallop to widok mogący nasuwać skojarzenia tylko jednego rodzaju. Zastanawiamy się jednak kto jest targetem dla Osim. Czy po zobaczeniu takiej reklamy panowie mają pobiec do sklepu i wręczyć ten sprzęt swoim żonom, w nadziei że będą wyglądały tak jak damy ze spotu promocyjnego?
Ciężki budzik
Budziki to jedna z tych nielicznych kategorii produktów, których projektanci prześcigają się w kreatywności, by marnować swoje twórcze talenty na tworzenie urządzeń, których jedyną funkcją jest irytowanie użytkownika. Nigdy nie zrozumiemy zapotrzebowania na produkty, jakie siłą rzeczy (a raczej siłą ludzkich mięśni) prędzej czy później walną w ścianę i wylądują w śmietniku. Ale jesteśmy tylko prostymi blogerami, więc trzeba przyznać, że rozumienie nie jest naszą silną stroną. W każdym razie, wśród wyjątkowo głupich budzików ten miałby szanse walczyć o zaszczytne miejsce na podium.
Jest w kształcie hantla i wyłączy się dopiero po trzydziestokrotnym podniesieniu, irytując podwójnie – dzwoniąc kiedy chcecie poćwiczyć lub zmuszając was do ćwiczenia jeśli tylko chcecie wyłączyć budzik. Na pocieszenie dodamy, że choć na obudowie jest napisane „10 kg”, to Amazon pisze że paczka waży niewiele ponad pół kilograma. 30 powtórzeń nie powinno więc być dużym problemem. Tak jak wykonywanie ich nie powinno mieć dużego sensu.
Telehantel
Połączenie hantla z budzikiem rzuca się w oczy jako bezsensowne i zwyczajnie głupie? Ha, to jeszcze nic! Ciężarek przyczepiony do słuchawki telefonu to zupełnie inny poziom jeśli akurat o głupotę i brak sensu chodzi. Nie sądzę, by pomogło komuś w budowaniu mięśni trzymanie przy uchu hantla i mówienie do niego, a nawet jeśli, to zapewne kosztem sporej frustracji.
Wynalazek pochodzi z Japonii i zdaje się, że nawet tam nie zdołał zrobić oszałamiającej kariery. Co wcale nas nie dziwi, bo przy posturze przeciętnego mieszkańca Kraju Kwitnącej Wiśni dokładanie kolejnych kilogramów do telefonu nie mogło temu urządzeniu przysporzyć popularności. No i telefony komórkowe chyba już całkiem zabiły koniunkturę. Choć z Japończykami nigdy nie wiadomo, nawet się specjalnie nie zdziwimy jeśli na przekór wszystkiemu wymyślą tego typu przystawkę do iPhone’a. I nagle wysoki wskaźnik samobójstw w tym kraju przestaje być tajemnicą.
Łata odchudzająca
Właściwie to nie jesteśmy do końca pewni, czy można to uznać za sprzęt sportowy lub fitness. Służy co prawda do odchudzania, ale nie ma nic wspólnego z ćwiczeniami fizycznymi. Nie oznacza to jednak, że korzystanie z łaty doktora Nikolasa Chugaya nie wiąże się z żadnym wysiłkiem. Wręcz przeciwnie! Na życzenie klienta, który bardzo chce zrzucić trochę zbędnych kilogramów, dr Chugay przyszywa mu do języka łatę. Ma ona sprawiać, że przeżuwanie staje się bardzo uciążliwe i bolesne, przez co trzeba przerzucić się na przepisaną przez tego chirurga plastycznego dietę opartą na płynnym pokarmie. Takie tortury trwają od miesiąca do dwóch, później plaster jest zdejmowany. Kosztuje to wszystko 2 tysiące dolarów i ma być alternatywą dla znacznie droższych operacji żołądka, służących leczeniu otyłości.
Idea szczytna, choć jak słuchamy doktora Chugaya, nie możemy oprzeć się wrażeniu, że skalpel to ostatnia rzecz jaka powinna znaleźć się w jego dłoniach. Tylko popatrzcie i posłuchajcie. Jeśli Christopher Nolan zrobi jeszcze kiedyś film na podstawie komiksu, ten gość ma gwarantowaną rolę superzłoczyńcy. Prezentując swoją „rewolucyjną” metodę odchudzania wygląda raczej jakby wprowadzał stan wojenny, niż chciał się zareklamować.
Free Flexor
Na koniec pozycja, która na listę trafiła z nieco innych powodów niż wszystkie poprzednie. Gwoli ścisłości trzeba jednak Free Flexorowi oddać, że nie wydaje się najskuteczniejszym urządzeniem treningowym na świecie. W gruncie rzeczy to po prostu hantel z giętką rączką. W związku z tym zamiast do podnoszenia służy do obracania – ot i cała filozofia. Ale nie to jest głównym powodem, dla którego piszemy o Free Flexorze. Do wspomnienia o tym sprzęcie skusiła nas przede wszystkim reklama, którą możecie zobaczyć niżej. Ale uwaga, jeśli ktoś z waszych znajomych lub rodziny wejdzie do pokoju gdy będziecie oglądać ten filmik, już nigdy nie spojrzą na was w ten sam sposób.
By ująć to jak najbardziej bezpośrednio – prezentacja Free Flexora wygląda jak trailer gejowskiego filmu porno z gadżetem nieprzyzwoitym nawet jak na standardy tego gatunku w roli głównej. Jest jeszcze coś, co budzi nasze podejrzenia. Kupując to urządzenie za $29.95 na stronie producenta dostanie się darmowe DVD z filmem do treningu. Ta, ciekawe jakiego.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe. Jesteśmy Partnerem Amazon i otrzymujemy wynagrodzenie z tytułu określonych zakupów dokonywanych za pośrednictwem linków.
Najbardziej absurdalny sprzęt sportowy: http://www….video.html
Czemu? Bo ludzie na serio przestają uprawiać PRAWDZIWY sport, a zaczynają skakać przed TV… TO dopiero absurd.