Złota zasada Hollywood mówi, że każdy film od razu staje się lepszy jeśli doda się do niego wybuchy. Fajerwerki na srebrnym ekranie jednak mają się nijak do eksplozji, które faktycznie miały miejsce na naszej planecie – czasem umyślnie, czasem przypadkiem, a czasem za sprawą bezlitosnej matki natury.
Krakatoa
Krakatoa to wulkan w Indonezji, znany przede wszystkim z monstrualnej erupcji, która miała miejsce w 1883 roku. Aktywność wulkanu rosła przez kilka lat, aż wreszcie u jej szczytu doszło do czterech eksplozji o potwornej mocy. Praktycznie zniszczyły one wysepkę na której znajduje się Krakatoa i były słyszalne blisko 5 tysięcy kilometrów dalej, w okolicach Mauritiusu. By lepiej zrozumieć skalę zjawiska, wyobraźcie sobie że jesteście gdzieś w Polsce i słyszycie wybuch wulkanu w Indiach. Innymi słowy: huknęło naprawdę porządnie. Niestety, erupcje Krakatoy zebrały krwawe żniwo. Trzęsienia ziemi i fale tsunami wywołane wybuchami zabiły ponad 30 tysięcy ludzi w Indonezji.
Tambora
W Indonezji mają potwornego pecha, jeśli chodzi o erupcje wulkanów. Choć Krakatoa była najgłośniejszą eksplozją słyszaną ludzkimi uszami, to pod względem mocy przy wybuchu Tambory na wyspie Sumbawa wyglądała jak noworoczne fajerwerki w Tczewie przy sylwestrowym pokazie sztucznych ogni w Dubaju. No, może nie aż tak, ale w 1815 roku Tambora eksplodowała z czterokrotnie większą mocą niż prawie 70 lat później Krakatoa. Wybuch był tak potężny, że praktycznie rozerwał wulkan z którego się wydostał. Tambora jest dzisiaj półtora kilometra niższa niż była przed tamtą erupcją. Niestety, skutki eksplozji były jeszcze poważniejsze niż w przypadku wybuchów opisanych nieco wyżej. Erupcja Tambory wywołała fale tsunami, które dotknęły praktycznie całej Indonezji i pochłonęły przynajmniej 71 tysięcy ofiar.
Katastrofa tunguska
To nie tylko jedna z najpotężniejszych, ale również najbardziej tajemniczych eksplozji w historii. Głównie dlatego, że przez długi czas wszystkie rozważania na temat wybuchu nad syberyjską rzeką Podkamienną Tunguzką były tylko spekulacjami. W 1908 roku miała tam miejsce eksplozja o monstrualnej sile. Różne obliczenia mówią, ze było to od 5 do nawet 30 megaton. Niezależnie od tego, którą wersje uznamy za prawdziwą, to ciągle jest niewyobrażalna siła – wielka nawet jak dla bomby atomowej. Ładunki zdetonowane nad Hiroszimą i Nagasaki to przy tym pikuś. Przez lata dominującą hipotezą była ta o zderzeniu meteorytu z naszą planetą, co bardziej kreatywni wymyślali jednak teorie spiskowe o nieudanym lądowaniu przybyszów z kosmosu. Brak krateru po uderzeniu tylko podsycał spekulacje. W 2010 roku zespół rosyjskich znalazł na Syberii fragment jądra komety i ustalił, że krater jednak istnieje… tylko że dziś jest jeziorem Czeko.
Halifax
Nie mamy nic przeciwko Francuzom, ale kultowe już dowcipy o ich wojennej skuteczności nie wzięły się znikąd. W 2003 roku podsekretarz obrony Stanów Zjednoczonych, Jed Babbin, powiedział że „Ruszać na wojnę bez Francji to jak iść na polowanie bez akordeonu. Zostawiasz tylko kupę głośnego balastu.” Cóż, odrobiny racji nie można mu odmówić, bo nie kto inny jak właśnie Francuzi mieli swój udział w największej nienaturalnej eksplozji sprzed epoki broni jądrowej. Tyle, że spowodowali ją zupełnie przypadkowo. Pod koniec 1917 roku do kanadyjskiego portu w Halifax zawinął statek SS Mont-Blanc, który miał przetransportować na front ogromny ładunek amunicji. Wiecie już dokąd to zmierza, prawda? Na usprawiedliwienie załogi Mont-Blanc trzeba dodać, że więcej winy było po stronie Norwegów, bo to ich SS Imo, po niemal cudownym uniknięciu kolizji, nagle zmienił kierunek i po prostu wpłynął we francuską maszynę… wywołując pożar. Na jej pokładzie. Pełnym amunicji. Wybuch praktycznie zmiótł cały port Halifax, wywołał falę tsunami i zabił około 2 tysiące osób.
Helgoland
Helgoland to niemiecka wyspa znajdująca się na Morzu Północnym – choć w gruncie rzeczy niewiele brakło, by dziś była już tylko historycznym reliktem. Podczas II wojny światowej kontrolę nad tym niewielkim kawałkiem ziemi przejęła Wielka Brytania. Już po zakończeniu działań wojennych postanowiono, że zanim wyspa zostanie oddana Niemcom, należy zniszczyć znajdujące się na niej fortyfikacje. Brytyjczycy doszli jednak do wniosku, że po co wysadzać w powietrze kilka bunkrów, skoro można rozwalić na kawałki calutką wyspę? Jak pomyśleli tak zrobili i zdetonowali na Helgolandzie prawie 7 tysięcy ton materiałów wybuchowych. Wbrew przypuszczeniom naukowców, nie zatopiło to wyspy, ale zmodyfikowało jej linię brzegową. W 1952 roku, nie przejmując się jakimikolwiek porządkami czy odbudową czegokolwiek, Brytyjczycy oddali Helgoland Niemcom. Dziś na wyspie znajduje się… wakacyjny kurort. Cudowne miejsce na letni wypoczynek. Już nawet nie widać dymu!
Trinity
Trinity daleko do bycia największą eksplozją nuklearną w historii, ale z całą pewnością była jedną z najważniejszych… a to za sprawą pierwszeństwa. „Trójca” to nazwa kodowa, którą określano kluczowy element Projektu Manhattan – pierwszą testową detonację bomby atomowej. Armia amerykańska przeprowadziła eksperyment na pustyni Jornada del Muerto. Bomba otrzymała urocze imię „gadżet” i eksplodowała z siłą 20 kiloton. Nikt nie przypłacił testu życiem, ale jak można się było spodziewać przy pierwszym w historii eksperymencie z tego typu bronią, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Nikt z naukowców i sztabowców pracujących przy Projekcie Manhattan nie przewidział, że wybuch będzie wystarczająco silny by zdetonować znajdujące się w okolicy magazyny amunicji. To właśnie po teście Trinity Robert Oppenheimer powtórzył słynne słowa „Stałem się śmiercią; niszczycielem światów”.
Little Boy
Są tylko dwie bomby atomowe, które pod względem istotności dla historii mogą równać się, a nie byłoby żadnym nadużyciem stwierdzenie że nawet przewyższają Trinity. Little Boy i Fatman, jedyne głowice nuklearne zastosowane w boju. Tym pierwszym był właśnie Little Boy, którego 16-kilotonowa moc brała się z rozszczepienia jądra uranowego. 6 sierpnia 1945 roku Paul Tibbets poleciał Superfortecą, bombowcem B29 nazwanym Enola Gay i zrzucił ładunek na japońską Hiroszimę. Little Boy został zdetonowany 600 metrów nad powierzchnią. Sam wybuch zabił kilkadziesiąt tysięcy osób i praktycznie zrównał miasto z ziemią. W wyniku chorób wywołanych promieniowaniem, w ciągu pięciu lat od eksplozji Little Boya łączna liczba ofiar „Małego Chłopca” przekroczyła 200 tysięcy. Wyżej możecie obejrzeć efektowną, artystyczną wizję bombardowania.
Car Bomba
Stany Zjednoczone po dziś dzień, i lepiej żeby to się w przyszłości nie zmieniło, są jedynym krajem który użył broni jądrowej przeciwko innemu państwu. Jednak to nie do nich należy palma pierwszeństwa, jeśli chodzi o najpotężniejszą bombę atomową w dziejach. Pod tym względem to Rosjanie nie mają sobie równych. W 1961 roku władze Związku Radzieckiego stwierdziły, że warto zaryzykować wymazanie naszej planety z mapy galaktyki, byle tylko przetestować najmocniejszą głowicę nuklearną w historii. I oto na wyspy Nowej Ziemi w okolicach Bieguna Północnego zrzucono niemal 30-tonowego kolosa, Car Bombę (temat poruszaliśmy pisząc o radzieckiej myśli technicznej). Ładunek był tak wielki, że trzeba było zmodyfikować bombowiec, żeby dało się do niego wsadzić to monstrum. Eksplozja o sile 50 megaton sprawiła, że fala uderzeniowa trzy razy obiegła ziemię. Grzyb atomowy był tak wysoki, że nie zmieścił się w stratosferze, skutecznie odstraszając wszystkich ewentualnych przybyszów z kosmosu. Ci od katastrofy tunguskiej raczej nie mają co liczyć na ekipę ratunkową.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Hmmmm czy autor artykulu jest z Tczewa? skoro porownuje do Dubaju?
Bardzo ciekawe-dzieki
niezle. jak mala bombka 16 kiloton zabila tyle osob, glownie w wyniku popromiennych skutkow, to co bedzie teraz jak komus palemka odbije? i zrzuci chociazby te 50 megaton. a nie wierze, ze przez te lata cudowna hameryka nie udoskonalala swojej broni, to samo chiny, rosja…
Ludzie mają zaprogramowaną autodestrukcję…