Petronius
Ekolodzy mogą patrzeć na platformy wiertnicze jak na gigantyczne, wbite w morskie dno narzędzia szatana, ale bez tych maszyn światowa gospodarka z pewnością miałaby zupełnie inny kształt. Jednak poza tym, że są w stanie wydobyć z głębin gaz i czarne złoto, te wielkie stalowe potwory charakteryzują się też pewnym majestatem i specyficznym urokiem. Największą platformą na świecie jest Petronius.
Konstrukcja należąca do Texaco ma aż 610 metrów wysokości, choć nad powierzchnię Zatoki Meksykańskiej wystaje zaledwie 75 metrów. Gdyby liczyć podwodne elementy tej gigantycznej maszynerii, do czasu budowy Burdż Chalifa to właśnie platforma Petronius byłaby najwyższym dziełem człowieka. Choć montaż takiego kolosa nastręczał sporo trudności (w 1998 roku moduł mający służyć za południowy pokład urwał się z liny dźwigowej i spory kawał niedokończonej jeszcze wówczas platformy zwalił się do morza i poszedł na dno), w 2000 roku w końcu uruchomiono działanie. Od tamtej pory, z krótką przerwą na zderzenie z huraganem Ivan, Petronius dostarcza dziennie średnio 42 tysiące baryłek ropy i 1.8 miliona metrów sześciennych gazu.
Strata 950
Jesienią 2010 roku oczy całego świata utkwione był w jednym punkcie. Była to chilijska kopalnia miedzi i złota San Jose. 5 sierpnia potężny zawał uwięził 700 metrów pod ziemią zespół 33 górników. Spędzili oni w zniszczonym szybie aż 69 dni. Gdy w końcu w październiku udało się ich wydobyć na powierzchnię, prawie wszystkie światowe media podawały to jako główną informację. Operacja ratunkowa była długim, żmudnym i bardzo skomplikowanym procesem. Obok samych górników oraz zespołu inżynierów i lekarzy jednym z głównych bohaterów całej akcji była Strata 950.
To dzięki tej blisko 30-tonowej maszynie wiertniczej, którą trzeba było przewozić w 42 ciężarówkach, udało się dokopać do 33 uwięzionych ponad pół kilometra pod ziemią ludzi. Takiego sprzętu używa się do tworzenia nowych szybów wentylacyjnych w kopalniach, tym razem jednak miał posłużyć w najbardziej spektakularnej górniczej misji ratunkowej w historii. Spisał się śpiewająco. Strata 950 przebiła się przez tony ziemi i skał w półtora miesiąca, choć planowo miało to zająć dwukrotnie dłużej.
Saturn V
Patrząc przez pryzmat astronautyki, Saturn V to właściwie prehistoria. Ten model rakiety NASA wysłała w kosmos 13 razy. Saturn V po raz pierwszy oderwał się od ziemi pod koniec 1967 roku i stał się jednym z kluczowych elementów słynnego programu Apollo. To właśnie ta rakieta wyniosła w powietrze Neila Armstrona w 1969 roku podczas misji Apollo 11 – tej samej, która zakończyła się pierwszym lądowaniem człowieka na księżycu. Jednak już w 1973 Saturn V został wycofany z użytku. Cóż więc w nim takiego niezwykłego?
Otóż nawet po przeszło 40 latach od swojego pierwszego lotu, to właśnie ta rakieta wciąż pozostaje największą tego rodzaju maszyną w historii. Choć wysoka na 110 metrów bestia musiała robić ogromne wrażenie, to nie sam rozmiar jest jej najbardziej imponującą cechą. Do dziś bowiem nie zbudowano także rakiety, która dysponowałaby większą mocą niż Saturn V. W pierwszej fazie startu silniki Rocketdyne F-1 wytwarzały siłę ciągu 34 meganiutonów. Saturn mógł oderwać się od ziemi z ładunkiem o masie 120 ton. Nad rakietą pracowały między innymi takie firmy jak Boeing oraz IBM.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.