Hollywood to kopalnia znakomitych pomysłów na urządzenia elektroniczne. Wielu z nich zbudować w rzeczywistym świecie (jeszcze?) się nie da, ale po to są filmy, by trochę pobudzić naszą wyobraźnię. Poniżej znajdziecie listę naszych ulubionych, acz na ogół mało realistycznych gadżetów prosto ze srebrnego ekranu.
Miecz świetlny
Ciężko sobie wyobrazić, by podobne zestawienie mogło się obyć bez jednego z symboli świata Gwiezdnych Wojen. Miecze świetlne towarzyszyły Sithom i rycerzom Jedi we wszystkich ważnych momentach i jako pomysłowy, efektownie wyglądający gadżet (no, przynajmniej za czasów pierwszej trylogii – potem nie robiły już tak wielkiego wrażenia) pozwalały nieco przymknąć oko na komicznie koszmarną (lub na odwrót) choreografię walk – inny rozpoznawalny element filmów z sagi Star Wars.
Każdy prawdziwy geek chciałby mieć w swoim arsenale laserowy miecz i to najlepiej o dwóch ostrzach, tak jak Darth Maul w Mrocznym Widmie. Niestety, do zdobycia są tylko mniej lub bardziej atrakcyjne zabawki, z dużymi żarówkami. Zestalenie światła i to na jakimś ograniczonym zasięgu? Nie ma możliwości, by ta koncepcja wydostała się z „far far away galaxy”. Nie mówiąc już o regulowaniu siły miecza jakąś tajemniczą Mocą. Na planie filmowym ekipa Georga Lucasa poradziła sobie z tym problemem dzięki technice nanoszenia animacji na pojedyncze klatki filmowe zwanej rotoskopią.
Pająk parowy
Pamiętacie jeszcze taki film jak Bardzo Dziki Zachód z 1999 roku? Jeśli nie, to bardzo dobrze – żadna strata. Will Smith, Ted Levine i Salma Hayek pewnie też chętnie zapomnieliby o tym, że wzięli udział w tym projekcie. Kiepskie żarty wplecione w jeszcze gorszy scenariusz? Oto perfekcyjna recepta na to, jak zrobić komedię, która zdobędzie 5 Złotych Malin, w tym także dla najgorszego filmu roku oraz zasłuży sobie jeszcze na 4 nominacje. Jedna z niewielu rzeczy, na które po seansie Wild Wild West nie można było narzekać, to zdecydowanie scenografia.
Zwieńczeniem bardzo efektownego, steampunkowego designu jest scena z gigantycznym, parowym pająkiem. Monstrualna maszyna wygląda jak fenomenalny owoc mariażu pomiędzy Mad Maksem a epoką wiktoriańską. Niszczycielska konstrukcja szalonego, beznogiego (może dlatego wybrał właśnie pająka?) doktora Arlissa Lovelessa strzela pociskami o takiej mocy, że jest w stanie bez problemu zrównać z ziemią małe miasteczko. Dobrze, że producent Jon Peters nie zachował tego pomysłu na film o Supermanie, tak jak pierwotnie planował. Wtedy to już w ogóle nie byłoby Bardzo Dzikiego Zachodu po co oglądać. No, chyba że dla Salmy. Niestety, do dziś żadna armia nie zaprojektowała niszczycielskiego robota wielkości wzgórza, a co tu dopiero mówić o napędzaniu go silnikiem parowym. Nie wiedzą co dobre.
Wehikuł czasu
Tego typu wynalazków historia kina zna całe mnóstwo, ale tak naprawdę liczy się tylko jeden. Młodsi maniacy kina mogą jednak go nie pamiętać, bowiem mówimy tu o produkcji z 1960 roku. Jak łatwo się domyślić, w adaptacji klasycznej powieści H. G. Wellsa „Wehikuł Czasu” najważniejszą rolę odegrała właśnie machina pozwalająca mocno namieszać w kalendarzu.
Konstrukcja, której kształt inspirowany był saniami, to dziś scenograficzna legenda i gadżet absolutnie kultowy wśród miłośników science fiction. Sanie to co prawda nietypowe, bo zdobi je kilka żarówek i wielki talerz z tyłu, zaś zamiast sunąć do przodu po prostu się obracają. Ale taki sprzęt po prostu musi być wyjątkowy, prawda? Wykorzystany na planie model co prawda w rzeczywistość nie mógł przenieść się setki tysięcy lat do przodu, ale i tak przeszedł sporo przygód. Sprzedany przez studio MGM na aukcji zniknął na kilka lat z radarów, by potem odnaleźć się na charytatywnej wyprzedaży w bardzo kiepskim stanie. Udało się go zrekonstruować, dzięki czemu trafił na plan jeszcze kilku filmów, jako legendarna, hollywoodzka pamiątka. W pierwszym sezonie Teorii Wielkiego Podrywu poświęcono nawet wehikułowi cały odcinek.
Batmobil
Bruce Wayne, jako superbohater pozbawiony wyjątkowych mocy, za to obrzydliwie bogaty, w swojej krucjacie przeciwko przestępcom terroryzującym miasto Gotham musiał pomagać sobie najróżniejszymi gadżetami. Nie jest jednak ciężko wybrać ten najlepszy. Batmobil, samochód Mrocznego Rycerza, bije wszystkie inne zabawki na głowę. Prawdziwy dylemat kryje się jednak gdzie indziej.
Taki miecz świetlny w każdych Gwiezdnych Wojnach był taki sam, więc nie było kłopotów, ale maszyna Człowieka Nietoperza co film, to wygląda inaczej. I o ile dwa gnioty w reżyserii Joela Schumachera (Batman Forever oraz Batman i Robin) można pominąć, bo tam Batman jeździ jakąś dziwną krzyżówką pomiędzy kosmitą, a kulą dyskotekową, to już między designem z filmów Burtona i Nolana wybór jest ciężki. W produkcji z 1989 roku Wayne zasiadał za sterami niskiego, długiego auta sportowego z napędem odrzutowym. Z kolei w najnowszych przygodach Mrocznego Rycerza zamiast na dynamikę i styl, postawiono na niszczycielską siłę. Najnowszy Batmobil to właściwie czołg, tylko z zawieszeniem bardziej w stylu monster trucka. I wiecie co? Nam to się cholernie podoba! Konstruktorom replik jednak bardziej do gustu przypadła wersja Burtona.
Neuralyzer
Will Smith ma dziwne szczęście do pojawiania się na tej liście. O ile jednak Wild Wild West to jedna z najczarniejszych (bez rasistowskich skojarzeń!) kart w jego aktorskiej historii, to już Faceci w Czerni w popkulturze zapisali się na stałe. Nie tylko dzięki charakterystycznemu stylowi dwóch głównych bohaterów. Swoją rolę miał w tym do odegrania także mały, ale bardzo interesujący gadżet.
Neuralyzer pozwalał agentom szukającym ukrywających się kosmitów wymazywać wspomnienia ludzi. Co prawda wymagało to zamknięcia oczu lub noszenia ciemnych okularów, ale po pierwsze to niewielka cena za tak gigantyczne możliwości, a po drugie – takie okulary to świetny dodatek, jeśli jest się rządowym tajniakiem. Dodajmy jeszcze minimalistyczny design i kieszonkowe rozmiary, a w efekcie otrzymujemy zupełnie niepozorny sprzęt, w praktyce pozwalający zdobyć władzę na światem. Może to i dobrze, że w rzeczywistości wymazywanie wspomnień jest możliwe tylko dzięki ciężkim, tępym narzędziom, których ślady bardzo łatwo poznać. To jednak kiepska alternatywa dla neuralyzera.
Lightcycle
Większość wymienionych tutaj urządzeń nie ma prawa bytu poza realiami planów filmowych (choć dopuszczonym do ruchu Batmobilem byśmy nie pogardzili). Lightcycle to jednak sprawa jeszcze gorsza. Motocykl z Tron: Dziedzictwo nawet na srebrnym ekranie występował tylko wirtualnej rzeczywistości, ale zupełnie nie przeszkadzał mu to być fenomenalnym sprzętem.
Jednoślady, którymi jeździli Garett Hedlund i cudowna Olivia Wilde nie mają się czego wstydzić nawet na tle kultowego pojazdu Mrocznego Rycerza. Skaczące, fruwające i generalnie wyczyniające cuda superszybkie motocykle odegrały kluczową rolę w jednej z najlepszych i najbardziej efektownych scen w całym filmie. A to duże wyróżnienie biorąc pod uwagę, że efektowność to jedyne, w co celowali twórcy tej produkcji i robili to z całkiem niezłym skutkiem. Repliki motorów Lightcycle można kupić, jest nawet opcja z silnikiem elektrycznym, choć jak łatwo się domyślić, nie są one aż tak czadowe, jak wersja znana z Tronu. Może w Matriksie działałyby lepiej.
Lotus Esprit
Pozostajemy w motoryzacyjnych klimatach, przynajmniej pozornie. O dziwo ten gadżet pochodzi z filmu o Jamesie Bondzie. Zgadza się, w „Szpiegu, który mnie kochał” z 1977 roku Roger Moore nie jeździł Aston Martinem. Co zaskakujące, brytyjski Lotus okazał się jeszcze lepszym wyborem. Bynajmniej nie ze względu na walory czysto estetyczne. Sami przyznacie, że na tym polu pierwsza generacja modelu Esprit wypada niespecjalnie. Niemniej jednak, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby mój samochód był zwyczajnie brzydki, gdyby w razie potrzeby mógł zamienić się w łódź podwodną.
A to właśnie była niezwykła właściwość bondowskiego gadżetu. Magiczna metoda, dzięki której to działało? Koła chowały się pod nadwoziem i odsłaniały… płetwy? Nawet nie pytajcie. Ważne, że udało się dzięki temu złapać kryjącego się w podwodnej fortecy złoczyńcę Karla Stromberga. Lotusa Esprit z lat 70′ w Polsce już dostać nie sposób. A nawet jeśli wam się uda to, ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, nie będzie się on nadawał do ścigania geniuszy zła pod powierzchnią oceanu. Dziwne.
eXistenZ
Gdyby Matrix miał trzykrotnie mniejszy budżet, dziesięciokrotnie gorszy scenariusz i zamiast Keanu Reevesa w głównej roli wystąpiłby Jude Law, to ten film nazywałby się eXistenZ. I oznaczałby stratę rewelacyjnego filmu rodzeństwa (eks-braci) Wachowskich na rzecz pseudointelektualnego gniota zmuszającego do pseudorefleksji. Mimo tego, że produkcja Cronenberga to jeden z najmniej przyjemnych sposób na zmarnowanie ponad 90 minut jakie można sobie wyobrazić, w scenografię, zapożyczoną chyba od któregoś z dzieł Eda Wooda zaplątał się (najpewniej przypadkiem) jeden całkiem ciekawy gadżet.
Biokonsola, od której nazwy wziął się tytuł filmu, podpinana bezpośrednio do organizmu użytkownika i przenosząca go prosto do świata gry. Brzmi znajomo? Cóż, w Matriksie nagłe odpięcie kończyło się śmiercią. Wersja z eXistenZ jest znacznie bezpieczniejsza. Z drugiej strony, jeśli na tę konsolę ukazywałyby się tylko gry jakości filmu, w którym wystąpiła, to ja już chyba wolę dziwne gierki z Facebooka. Mimo wszystko, wizja tak głębokiej imersji jest całkiem kusząca. Na razie jednak zostają PlayStation i Xbox.
Deskolotka
Chyba nie myśleliście, że lista najlepszych filmowych gadżetów może obyć się bez absolutnego klasyka z drugiej części Powrotu do przyszłości? Niedoczekanie. Jeśli, zgodnie z chronologią filmu, w 2015 roku faktycznie będziemy mieli takie urządzenia, to skończy się wzdychanie do starych, dobrych czasów. Bo i za czym można tęsknić w świecie, w którym dostępne są deskolotki?
Latające samochody, również widywane w filmach sci-fi, to prosta droga do zagłady ludzkości w wyniku serii tragicznych karamboli i deszczu spadających wraków. Hoverboardy zaś nie są od podniebnych aut mniej czadowe, za to znacznie bardziej bezpieczne. Choć z drugiej strony, jak pokazuje jedna z najbardziej charakterystycznych scen z trylogii Powrót do przyszłości i na deskolotce można sobie zrobić krzywdę. Dalej jednak liczymy na to, że do 2015 roku do sklepów trafią ich odrzutowe wersje.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
W polsce też jest batmobil 1989 widziałem w Nowym Mieście lubawskim ul.zdrojowa myślałem że śnie ale jednak nie ,,cuda się zdażają
Ja wehikuł czasu zamienił bym na DeLoreana , niby to to samo, ale jednak bardziej pasuje.
Popieram przedmówców. Do dziś mam przed oczami scenę składania kościanego pistoletu strzelającego zębami.
eXistenZ kiepski? Wolne żarty……
Wszystko pięknie, cudownie aż do eXistenZ.
Niby Matrix miał 10x lepszy scenariusz? Jeśli to czyjś pierwszy film SF w życiu to jest oczywiście uprawniony do takiej opinii na temat tego teledysku. Ktoś kto miał do czynienia z wydanym rok wcześniej Dark City, 13th floor czy twórczością Dicka zobaczy w Matriksie jedynie (trzeba przyznać – świetne) efekty.